Zaklinanie rzeczywistości

mateusz wichary

Kontrola nad rzeczywistością i próby jej sprawowania, czyli „zaklinanie” rzeczywistości, to jeden z najważniejszych odczuwanych przez człowieka braków. Użyłem słowo „zaklinanie”, gdyż kojarzy się z obrazem węża, który zaklęty robi to, co każe mu zaklinacz. Człowiek chce kontrolować rzeczywistość, bowiem brak tej kontroli oznacza konieczność doświadczania rzeczy przykrych. Naprawdę przykrych. Poczynając od różnego rodzaju „wypadków losowych”, przez powodzenie w interesach – zdrada współwłaściciela, sprzeniewierzenia finansowe – po sprawy tak poważne jak śmierć kogoś bliskiego, nieuleczalne choroby czy wojny. Gdybyśmy mogli czuwać sami nad swym losem, moglibyśmy sprawić, by tego wszystkiego nie doświadczać.

     

Świeckie zaklinanie
Tak wiec człowiek wymyśla przeróżne techniki zaklinania rzeczywistości – odżegnywania zła, zapewniania sobie bezpieczeństwa. Zasadniczo można podzielić je na dwa rodzaje: jedne, to działania wymierne. Np. dochodzenie do bogactwa, które – jako pewna wymierna wartość – odgradza bogatego od pewnego rodzaju problemów; sprawia, że kontroluje porównywalnie większy wycinek rzeczywistości, niż ogół. Oczywiście, jest to różnica istotna – ze względu na  widoczną różnicę między biedakiem a bogaczem ci ostatni w pewnych kulturach byli traktowani jako bardziej podobni do bogów. Ale jednocześnie różnica, która dla wielu jest mimo wszystko drugorzędna. Dlatego, że nie jest w stanie uchronić człowieka od największych tragedii i nie jest w stanie zapewnić prawdziwego szczęścia.

Drugi sposób zaklinania dotyczy niepoznawalnej sfery. Człowiek stoi w obliczu Nieznanego, który ma na niego wpływ. Nieznane i niewidzialne  kształtuje jego losem. Nie ma człowieka, który w jakiś sposób nie byłby świadomy istnienia tej sfery rzeczywistości. Wszyscy bowiem w jakiś sposób do tej sfery odnosić się musimy. Popatrzmy na kilka przykładów. 

Horoskopy – posłuszeństwo wpływowi gwiazd, które – jak zakłada owa koncepcja rzeczywistości – są owym niewidzialnym wpływem, który nas kontroluje. Bądź posłuszny ich rytmowi, a zyskasz sukces – brzmi założenie tego systemu. Popatrzmy, jak wiele osób wierzy tej obietnicy. 

Wszelkiego rodzaju zaklęcia oraz ceremonie i ryty, które mają w jakiś sposób owo Niewidzialne zatrzymać bądź ułagodzić. Amulety to element wszystkich religii na ziemi. Każda z nich widzi siebie jako pewnego rodzaju pośrednika pomiędzy człowiekiem – wiernym – a owym niebezpiecznym, niepoznawalnym empirycznie światem, który ma tak duży nań wpływ. Posłuszeństwo w wypełnianiu owych rytów i ceremonii ma zapewnić przywileje i ochronę.

Pozytywne wyznawanie – to jeszcze jeden sposób „zaklinania” rzeczywistości. Zakłada, że rzeczywistość w jakiś sposób jest zależna, czy poddaje się w swej formie, naszym umysłom. Dlatego należy być pozytywnie nastawionym, aby ją kształtować w sposób, który dla nas jest korzystny.   

     

Chrześcijańskie zaklinanie?
A co z chrześcijaństwem? Czym ono jest? Oczywiście, dla wielu religioznawców chrześcijaństwo jest po prostu jedną z wielu innych dróg dotykania niewidzialnego w tym samym celu – aby je zakląć i uczynić przyjaznym dla człowieka. Ale to nieprawda. Kiedy patrzymy na  Biblię i jej przekaz, nie jest ona pisana przez autorów zainteresowanych po prostu wpływaniem na rzeczywistość. Gdyby tak było, Biblia byłaby pełna różnych formuł i rytów, które zapewniają kontrolę nad  światem. Tak nie jest. Główny cel Biblii to objawić Boga i pokazać, w jaki sposób ratuje człowieka od grzechu, oraz wskazać, jak człowiek ma na to działanie odpowiedzieć.

Biblia jasno stwierdza, kto kontroluje rzeczywistość. To Bóg, Jahwe, Ojciec, Syn i Duch Święty, jak dowiadujemy się z NT. Bóg, którego kontrolować się nie da. I to chyba najważniejsza różnica. Naszego Boga kontrolować się nie da. W związku z tym nasza religia (pewne ryty, które stosujemy, nasze formy pobożności) nie jest w swej treści skoncentrowana na zaklinaniu rzeczywistości poprzez manipulowanie Bogiem, ale na poznawaniu Boga i życiu z Nim w zgodzie we wszystkim, co zrządzi. 

Modlitwa nie jest więc sposobem zmuszenia Boga do czegoś. Sposobem manipulacji, ale wyrażeniem Bogu naszych próśb, które – znając go – prosimy, aby spełnił. Czy nie modlimy się z tych samych pobudek, co reszta świata – aby zapewnić sobie powodzenie? Myślę, że często tak. Ów strach przed światem jest uzasadniony i samo to, że go odczuwamy, nie oznacza, że czynimy coś złego. To, co jednak ważne, to wskazać, że chrześcijaństwo, choć zawiera się w nim również odpowiedź na ta potrzebę człowieka – i to w zgodzie z wolą Bożą, który chce, aby wszystko jemu powierzać – nie kręci się wokół tej koncepcji kontrolowania świata; ale raczej tę kwestię tłumacząc w sposób jednoznaczny (Bóg kontroluje, jak chce), koncentruje się na zagadnieniu życia w zgodzie z Nim, życia z Bogiem, a więc walki z grzechem, życia w wierze, a nie w oglądaniu – a więc w świetle tego wszystkiego, co mamy w Chrystusie raczej niż w kontroli tego, co nas otacza.

     

Dwie postawy
Tu warto dodać, że istnieją trendy w chrześcijaństwie, które ów punkt ciężkości przesunęły niestety właśnie na zagadnienie kontroli rzeczywistości. Wynika to z faktu, iż niektórzy nauczyciele chrześcijańscy odmawiają Bogu kontroli nad wszelkimi wydarzeniami w świecie. Odmawiają w tym sensie, że mówią, że On zawsze chce nam błogosławić – czytaj: dawać to, czego chcemy. Czyli: Bóg zawsze chce, żeby było nam dobrze. To ich punkt wyjściowy. W kontraście stoi tu koncepcja, prawdziwie biblijna, która brzmi: Bóg nas zawsze kocha, ale tę miłość wyraża, jak chce i mi nic do tego. Te dwa punkty wyjściowe tworzą dwie różne koncepcje chrześcijaństwa.

Jeśli Bóg zawsze kocha, ale ta miłość nie oznacza, że wszystko, co mnie spotyka wygląda dobrze i miło, to uczę się to zło przyjmować. Jak Job. I ufać Bogu. Jak Job. „Pan dał, Pan wziął; niech będzie imię Pana błogosławione.” Wcale mnie to nie cieszy. Ale chcę ufać, bo znam Boga i wiem, że ów czas teraz nie wyraża wcale w pełni Bożej miłości. Będzie taki czas. Wiem też, że problemem jest grzech i że to grzech powoduje dużo zła. Ale wiem, że ten świat przeminie. Na razie ma ufać i kochać. Czasem mogę Bogu zadawać bardzo trudne pytania – jak Job i Jeremiasz. Czasem mogę nawet przekląć dzień swego narodzenia, bądź uznać, że nienarodzone mają lepiej – znów jak Job i Jeremiasz. Ale ostatecznie moim celem jest zachowanie wiary i uwielbienie Boga we wszystkim, co przechodzę. 

W tym ujęciu, które moim zdaniem jest biblijne, widać, że temat zaklinania rzeczywistości jest drugorzędny. Pewnie, że wolałbym, żeby zło mnie nie spotykało. Pewnie, że się modlę. Ale koncentruję się na Bogu i wiem, że to On zadziała, jak zechce. Nie koncentruję się na „technice” zaklinania, bo ona jest zupełnie drugorzędna. 

Przypatrzmy się drugiemu podejściu, które twierdzi, że jeśli Bóg chce nam błogosławić, a nie zawsze czujemy się błogosławieni, to oznacza, że Bóg pomimo swoich chęci wymaga pomocy. A tej pomocy wymaga najwyraźniej dlatego, że ktoś jeszcze ma dużo do powiedzenia. Tym kimś jest oczywiście szatan. Dalej, jeśli całe zło, które mnie spotyka, dzieje się w pewnym sensie wbrew Bożej woli, a za nie odpowiada szatan, to najwyraźniej szatan jest bardzo silny. Ba! Czasem nawet wygląda na to, że naprawdę bardzo silny, bo jego wpływu widzę więcej niż Bożego. 

O co walczymy? Walczymy o błogosławieństwo, czyli powodzenie we wszelkich dziedzinach. Jak walczymy? Z szatanem. W jaki sposób? Tu pojawia się problem, bowiem Biblia zasadniczo nie podaje nam żadnych wiadomości na ów temat, jak walczyć z szatanem o błogosławieństwo, ponieważ taki problem w niej nie istnieje. No, ale to przecież jeden z najważniejszych problemów! A więc, należy rozwiązanie znaleźć.

Tak dochodzimy to przeróżnych technik chrześcijańskiego „zaklinania” rzeczywistości. Technik, które z łatwością wokół siebie dostrzeżemy w niektórych charyzmatycznych zborach. Popatrzmy, jak wiele tam jest nauczania o różnych dziwnych aspektach „walki duchowej”, która w ogóle nic wspólnego z Pismem nie ma. A zanika nauczanie o tak podstawowych i centralnych tematach, jak zbawienie, bogactwo, jakie mamy w Chrystusie, łaska (łaska rozpatrywana jest z perspektywy duchowej walki, jak i moc imienia Jezus) i – walka z grzechem.

Dlatego typowy nie-taki-charyzmatyk czuje się w owych zborach zupełnie obco. I dlatego ów „walczący z demonami chrześcijanin” nie czuje w ogóle żadnego zainteresowania owymi „nie-duchowymi” nauczaniami w tradycyjnych zborach.

Co robić? Przede wszystkim nie dać się zwieść. Świat nie kręci się wokół mojego nowego samochodu. Bóg wcale niekoniecznie chce mi go dać.  Najważniejsze w życiu nie jest błogosławieństwo finansowe i wygody – błogosławieństwa Jezusa brzmią zupełnie inaczej, gdyż jako chrześcijanie mamy być jego naśladowcami, a nawet pobieżne przyjrzenie się Jego życiu wyjaśnia, dlaczego wcale niekoniecznie ma nam być zawsze dobrze i miło.

Po drugie, tłumaczyć i wyjaśniać takim osobom, skąd się bierze ów akcent w ich nauczaniu. Nie bierze się z Biblii. Bierze się z fałszywej koncepcji światopoglądowej. 

I w końcu z cierpliwością trwać w miłości z nadzieją, że Pan Bóg wyprostuje to wszystko, co człowiek w swym grzesznym skoncentrowaniu na sobie wykrzywia.