Rozpalanie Ducha

douglas jones

Kiedy ponad dziesięć lat temu porzuciłem charyzmatyczne poglądy i praktyki, nie utraciłem szacunku do charyzmatycznych przyjaciół i nauczycieli. Tym, którzy nigdy nie dzielili charyzmatycznych przekonań, niełatwo zrozumieć ich atrakcyjność. Również w tym przypadku ludziom z zewnątrz z trudem przychodzi dostrzeżenie tego, co dla wtajemniczonych jest oczywiste. 

Z oddaniem uczęszczałem do umiarkowanego kościoła charyzmatycznego, który z czasem przyjął pewne elementy tzw. „Toronto blessing”. Brałem udział w seminariach, warsztatach, obozach itp. Wierzyłem nawet, że mówię językami, otrzymałem prorocze słowo mądrości i brałem udział w udokumentowanych uzdrowieniach. Niecharyzmatycy wydawali się być ciałami pozbawionymi ducha, a ich argumenty za przeminięciem duchowych darów brzmiały kompletnie nieprzekonująco. Odpowiadałem im, że chcą zamknąć Boga w małym teologicznym pudełku. Nie ma w nich pragnienia mocy doświadczanej przez pierwszych chrześcijan.

Moc strachu

Moje odejście od wcześniejszych poglądów spowodowane było po części tym, że zacząłem zdawać sobie sprawę, jak bardzo ograniczały one duchowe bogactwa Chrystusa. Wiedzieliśmy, że podczas  charyzmatycznego nabożeństwa doświadczamy szczególnej obecności Ducha, który mieszkał pośród chwały swego ludu. Towarzyszyło temu odczucie zachwytu, tajemnicy i głębi. 

Jednak kiedy coraz lepiej poznawałem charakter Boga, a w szczególności Jego suwerenne wszechwładanie i rodzącą strach świętość, mój charyzmatyczny zachwyt blakł i stawał się coraz bardziej anemiczny. Pismo św. wzywa do bojaźni Bożej, która nie jest strachem przed karą (1Jn. 4:17-18), ale głęboką czcią dla Tego, który sam jest miarą wszelkiej dobroci i prawdy (Hbr. 6:13), który kontroluje zarówno ludzką wierność, jak i bunt (Am. 3:6, Iz. 45:7), który nic nie potrzebuje od swych stworzeń (Dz. 17:25), który śmieje się z ludzkiej próżności (Ps. 2:4, 1Kor. 1:20) i kruszy wrogów doskonałą odpłatą (Nah. 1:1-8). Kiedy tylko zaczynamy rozmyślać nad tą bezkresną mocą i przerażającą świętością, możemy jedynie pokornie zamilknąć: „Otom ja nędzny, cóż Ci odpowiem? Swoją rękę kładę na ustach” (Job 40:4). 

W kontraście do tego stoją charyzmatyczne proroctwa objawiające Boga dostosowanego do współczesnej ewangelikalnej wrażliwości. Charyzmatyczne zwiastowanie przekazuje obraz Boga utemperowanego i przygaszonego. Oczywiście, najłatwiej dostrzec to, stojąc z boku. Kiedy znalazłem się w towarzystwie ludzi, którzy lepiej rozumieli ogrom i chwałę Bożej suwerenności, poznałem, że to ja byłem winien zapakowania Boga do wygodnego i poręcznego pudełka. Bóg Daniela, Izajasza i Dawida nie mieścił się w moich charyzmatycznych wyobrażeniach. Przewyższał wszystkie moje o Nim myśli. Dopiero wtedy zacząłem pojmować głębię nabożeństwa i słowa Joba: „Swoją rękę kładę na ustach”. 

Nie zrozumcie mnie źle. Bojaźń w obliczu Bożej dominacji nie wyklucza radości. Pełna bojaźni cześć nie oznacza drętwoty. Bynajmniej! Czy Job i Izajasz mogli być drętwi, stojąc przed tronem Boga? W biblijnym nabożeństwie radość i bojaźń wzajemnie się uzupełniają i stymulują. Jednak charyzmatyczne objawienia pozostawiają nas z obrazem obłaskawionego Boga, ukształtowanego według naszych pragnień. A przecież sam Bóg wzywa: „Bójcie się Pana, święci Jego!” (Ps. 34:10). Obiecuje też dać swemu ludowi serce, „aby się mnie bali po wszystkie dni” (Jer. 32:39). W świetle takich wypowiedzi Pisma musimy zastanowić się nad charyzmatycznymi praktykami, które tak łatwo zamieniają strach przed Bogiem w sentymentalne mrzonki. 

Śmiertelna powaga

Charyzmatyczne gaszenie Ducha to nie tylko sprawa obserwacji. Charyzmatyczne proroctwo nie jest w stanie przemawiać w biblijnym i często przerażającym tonie, gdyż samo nie traktuje siebie zbyt poważnie. Stary Testament przewidywał karę śmierci dla proroka, „który ośmieli się mówić w moim imieniu słowo, którego mu nie nakazałem mówić (…) taki prorok poniesie śmierć” (5Mj. 18:20). Który charyzmatyk zachowuje to przykazanie? Czyżby brakowało im wiary we własne proroctwa? Ludzie spoza ich grona na pewno traktowaliby je o wiele poważniej, gdyby charyzmatyczni prorocy poddani byli temu osądowi Pisma lub przynajmniej dyscyplinie i ekskomunice za fałszywe prorokowanie. 

Zamiast tego charyzmatycy najczęściej twierdzą, że istnieje różnica między starotestamentowym i nowotestamentowym proroctwem, które jest bardziej zawodne. Nie dostrzegają jednak faktu, że również starotestamentowe proroctwo było „zawodne” w tym samym sensie.[1]. Warto też zwrócić uwagę na to, że prorok Joel i apostoł Piotr odwołali się do starotestamentowego kontekstu dla opisania nowotestamentowego urzędu proroka (Joel 3:1, Dz. 2:17). 

W praktyce nie widać jednak rozróżnienia na staro- i nowotestamentowe proroctwo. Wiele charyzmatycznych kościołów redukuje niezawodny autorytet Pisma do poziomu rzekomo zawodnego proroctwa. W konsekwencji prowadzi to do osłabienia autorytetu wszelkiego objawienia Bożego. 

Historyczne priorytety

Jedno z proroctw opublikowanych przez Vineyard w Toronto mówi m.in. o „niezwykłej groźbie dla przywódców, którzy nie zaprzestaną zwalczać Ducha Świętego.”[2]. To typowe. Charyzmatycy zwyczajowo porównują niecharyzmatyków do faryzeuszy, którzy uporczywie odmawiali uznania dzieła Chrystusa. Czy powinniśmy ślepo przyjmować każdy rzekomy przejaw działania Ducha (1Jn. 4:1)? Czy sceptycyzm niecharyzmatyków jest uzasadniony? Patrząc na historię Kościoła, widzimy te same schematy. Przez wieki ruchy charyzmatyczne, czy to montaniści, anabaptyści, irwingiści, czy charyzmatycy z przełomu tysiącleci, twierdziły, że są świadectwem wylania Ducha Świętego poprzedzającym Powtórne Przyjście Chrystusa. Za każdym razem skutkiem były gorzkie podziały i frustracja. Dlaczego mielibyśmy spodziewać się czegoś innego po Toronto Blessing lub czymś podobnym? Nawet w późniejszym etapie Wielkiego Przebudzenia Gilbert Tennent, do tej pory aktywnie je wspierający, skarżył się Jonathanowi Edwardsowi: „Kościół Boży cierpi. Uważam, że wszyscy, którzy boją się Boga, powinni powstać i zmiażdżyć w zarodku to rozentuzjazmowane stworzenie. Drogi Bracie, żyjemy w niebezpiecznych czasach. Kościoły w Ameryce i innych częściach świata zagrożone są nierozumną gorliwością. (…) Niech Król na Syjonie chroni swój Kościół!”[3]. Charyzmatycy nie mogą szczycić się swoją przeszłością. Na dodatek ich stosunek do ludzi, którzy nie chcą przyłączyć się do ich „manifestacji Ducha”, świadczy o zachwianiu biblijnych priorytetów. Pismo bowiem nie przypisuje tak wiodącej roli duchowym darom. Mówi coś wręcz przeciwnego. Paweł stwierdza, że dary objawieniowe są pośledniejsze względem owocu Ducha, a w szczególności wiary, nadziei i miłości. Charyzmatyczne dary  nigdy nie są konieczne ani bardziej znaczące od tego, co prawdziwie ważne w życiu. Można być całkowicie oddanym darowi języków i proroctwa, pozostając na nic nie zdatnym „cymbałem brzmiącym” (1Kor. 13:1, 3). Można robić wszystko, co wypada na spotkaniu charyzmatycznym, i być ohydą dla Pana.

Zobaczcie, jak wielu charyzmatyków odwraca ten porządek. Słysząc oskarżenia, jakie kierują pod adresem swoich oponentów, można by oczekiwać, że ich wiara, nadzieja i miłość mają się całkiem dobrze, a największe wśród nich są „manifestacje Ducha”. Czyż można się bardziej mylić? Dla wielu Korynt staje się wzorcem zamiast przestrogą. Te kościoły charyzmatyczne, które cenią biblijne wartości, prędzej czy później okazują zainteresowanie historycznym i biblijnym wyrazom bojaźni Bożej.

Języki przeciw Jerozolimie

Teologia chrześcijańska jest jak sieć – poruszając jedną nić, porusza się całość. Eschatologia jest tylko jednym z działów teologii i choć nie powinniśmy się z jej powodu nawzajem pożerać, to jednak zła eschatologia rzutuje na inne kwestie. Teologia charyzmatyczna należy do tradycji anabaptystycznej, której tendencją jest skupianie się na przyszłości, kosztem ignorowania faktu, że wiele ważnych proroctw wypełniło się w I wieku.  

Współcześni charyzmatycy często zapominają o tym, że np. dar języków odgrywał ważną symboliczną rolę w wydarzeniach I wieku. W starotestamentowym kontekście obce języki stanowiły znak Bożego przekleństwa nad zbuntowanym Izraelem. Od dawna Bóg ostrzegał Izrael przed nieposłuszeństwem, mówiąc: „Sprowadzi Pan na ciebie naród z daleka (…) którego języka nie słyszałeś” (5Mj. 28:49). Wieki później Jeremiasz powtórzył to samo: „Oto Ja sprowadzę na was, domu Izraela, naród z daleka, mówi Pan (…) naród, którego języka nie znasz i nie rozumiesz tego, co on mówi” (Jer. 5:15). W podobnych słowach przemawiał też Izajasz: „Przez jąkających się i mówiących obcym językiem przemówi do tego ludu Ten, który im rzekł: To jest odpoczynek, dajcie odpoczynek zmęczonemu (…) Dlatego słuchajcie słowa Pana, wy szydercy, panujący nad tym ludem, który jest w Jeruzalemie! Ponieważ mówiliście: Zawarliśmy przymierze ze śmiercią…” (Iz. 28:11-15). 

Paweł cytuje ten fragment z Izajasza, aby wyjaśnić, że „mówienie językami to znak nie dla wierzących, ale dla niewierzących” (1Kor. 14:22), a w szczególności dla tych, którzy zgodnie z 28 rozdziałem Izajasza zawarli przymierze ze śmiercią przez zaparcie się Boga (Mt. 21:43nn). Żydzi w I wieku rozumieli znaczenie przekleństwa języków. Wielu z nich nawróciło się. W 70 roku wszyscy oglądali „Jerozolimę otoczoną przez wojska” (Łk. 21:20), a następie „zdeptaną przez pogan” (w. 24) mówiących obcymi językami. Znak języków był zapowiedzią zdeptania Jerozolimy przez pogan – znakiem danym Żydom rozproszonym wokół basenu Morza Śródziemnego. Przestał być jednak znakiem proroczym po zburzeniu Jerozolimy. Na pewno nim nie jest, kiedy ktoś w jakimś odległym zakątku Montany „mówi językami” dwa tysiące lat po tym, jak Jerozolima legła w gruzach. Co więcej, współcześni charyzmatycy powinni zdawać sobie sprawę z tego, że ich mieszanina dziwnych dźwięków po prostu nie jest zwykłym, obcym językiem, który cudownie pojawił się w Dziejach Apostolskich (2:8). Gdyby prawdziwy dar języków występował w naszych czasach, to byłby to francuski, swahili, portugalski lub jakiś inny znany język. 

Eschatologiczny język, opisujący zaćmienie słońca i spadające gwiazdy (Mt. 24:29, Łk. 21:25), mówiący o sądzie nad Jerozolimą, to ten sam język, który opisuje sąd Boży nad innymi narodami (Iz. 13:9-10, 34:4, Am. 8:9, Ez. 32:7-8).[4]. Jeśli o tym pamiętamy, to łatwiej zrozumiemy tymczasową i podstawową rolę języków, proroctw i innych darów spotykanych w I wieku. Joel mówi (2:28, Dz. 2:17nn), że Bóg wyleje swojego Ducha na znak inauguracji Nowego Przymierza. Ta do tej pory niespotykana w swej intensywności manifestacja wizji i proroctw miała się wydarzyć „zanim przyjdzie dzień Pański wielki i wspaniały”, kiedy Bóg uczyni „cuda w górze na niebie, i znaki na dole na ziemi, krew i ogień, i kłęby dymu. Słońce przemieni się w ciemność, a księżyc w krew”. 

Gdziekolwiek w Nowym Testamencie spotykamy podobne słowa, to widzimy, że użyto ich do opisania zniszczenia Jerozolimy (Łk. 21, Mt. 24, 2Tes. 2). Ponieważ jednak charyzmatycy są w większości futurystami, dlatego przenoszą proroctwo Joela w przyszłość, w czasy poprzedzające Powtórne Przyjście Jezusa, dość odległe od ich pierwszowiecznego kontekstu. Jeśli jednak pozwolimy, by język Nowego Testamentu wyznaczał tory interpretacji słów Joela i Piotra, to rozpoznamy właściwe miejsce nadprzyrodzonych manifestacji działania Ducha Świętego w czasie inauguracji Nowego Przymierza i przeminięcia Starego (1Pt. 1:7, 2Pt. 3:4-13). Ich rola skończyła się wraz ze zniszczeniem głównego symbolu Starego Przymierza, jakim była Świątynia w Jerozolimie. Pamiętając o tym, lepiej zrozumiemy argument Pawła za przeminięciem tych darów w 1. Koryntian 13.[5].

Boży test

Powyższa argumentacja zapewne nie będzie przekonująca dla oddanych charyzmatycznych futurystów, a jednak ustanawia biblijne ramy dla zrozumienia powodów, dla których Bóg zesłał te dary oraz ograniczył ich występowanie do I wieku. Tego biblijnego zakorzenienia brakuje współczesnym charyzmatycznym praktykom.

Jak należy ustosunkować się do obecnych „manifestacji Ducha” w świetle tego, co zostało powiedziane na temat braku bojaźni w teologii charyzmatycznej, zawodności proroctw, marnego owocu, wyrwania z kontekstu I wieku itp.? Niecharyzmatycy mogą po prostu stwierdzić, że mamy do czynienia z być może szczerymi, niemniej jednak ludzkimi dziełami. Niektórzy nazywają je wprost działaniem diabła. Charyzmatycy uważają zaś, że działa przez nich Bóg. To jednak nie wyczerpuje tematu.

Nie aspirując do roli nieomylnego sędziego, uważam, że zarówno charyzmatycy, jak i niecharyzmatycy powinni poważnie i z bojaźnią potraktować obietnicę Boga, w której zapowiada, że pośle ludzi o nadprzyrodzonych zdolnościach, by zbadać naszą miłość i wierność: „Jeśliby powstał pośród ciebie prorok albo ten, kto ma sny, i zapowiedziałby ci znak albo cud, i potem nastąpiłby ten znak albo cud, o którym ci powiedział, i namawiałby cię: Pójdźmy za innymi bogami, których nie znasz, i służmy im, to nie usłuchasz słów tego proroka ani tego, kto ma sny, gdyż to Pan, wasz Bóg, wystawia was na próbę, aby poznać, czy miłujecie Pana, Boga swego, z całego serca swego i z całej duszy swojej” (5Mj. 13:2-4). Czyżby Bóg nas doświadczał?

Przypisy:

1. Więcej na ten temat w: K. Gentry, A Reformed Response to Wayne Grudem on Prophecy, Memphis 1989.

2. Proroctwo ze strony internetowej Vineyard, Toronto Airport Prophecies, Mark Dupont, Part II, 05.07.1993, Vancouver, Kanada, 1.1.

3. Iain Murray, Jonathan Edwards: A New Biography, Carlisle 1992, s. 222.

4. Więcej na ten temat w: G. DeMar, Last Days Madness, Atlanta 1995.

5. W 1. Koryntian 13 Paweł stwierdza, że dary przeminą w pewnym przełomowym momencie historii (w. 8). Wielu niecharyzmatyków doszukuje się tutaj zamknięcia kanonu Pisma św., co jednak nie jest zbyt przekonujące i nie pasuje do kontekstu. Nigdzie indziej w Nowym Testamencie nie ma mowy o historycznej doniosłości zamknięcia kanonu. Charyzmatycy, z drugiej strony, chcą, by Paweł mówił o Powtórnym Przyjściu. To jest jeszcze mniej przekonujące. Gdyby Paweł miał na myśli Powtórne Przyjście, to oznaczałoby, że nadprzyrodzone dary objawieniowe zanikną w wieczności, a przecież wieczność będzie charakteryzować się kulminacją nadprzyrodzonego objawienia (Obj. 21:22). Co więcej, Paweł mówi o punkcie w historii, kiedy czas niedojrzałości ustąpi czasowi lepszego zrozumienia. Gdyby to dotyczyło Powtórnego Przyjścia, oznaczałoby to, że Kościół pozostanie w stanie dziecinnej niedojrzałości aż do Powtórnego Przyjścia. To jednak stoi w sprzeczności z pewnością wyrażoną przez Pawła na innym miejscu, gdzie mówi, że pewnego dnia Kościół dojdzie do „męskiej doskonałości” w „jedności wiary” (Ef. 4:13). Paweł zatem nie może mówić o Powtórnym Przyjściu ani o zamknięciu kanonu w 1. Koryntian 13. Punktem przełomowym, o którym mówi Nowy Testament, jest zniszczenie Jerozolimy. Kiedy Paweł opisuje te czasy w 2. Tesaloniczan 2, mówi o „objawieniu” „tajemnej mocy nieprawości” (ww. 3-8). Przyjście Chrystusa w sądzie nad Jerozolimą w roku 70 miało wypełnić i pomóc zrozumieć wszystkie proroctwa, zapowiadające to wydarzenie, które uprzednio mogły być opacznie pojmowane. Uwagi Pawła na temat przeminięcia darów w 1. Koryntian 13 doskonale pasują do tego kontekstu. Sąd Doskonałego, Chrystusa, sprawi, że pozostałości żydowskiego systemu ceremonialnego zanikną, „to, co cząstkowe, przeminie” (w. 10). Przed 70 rokiem proroctwa dotyczące zburzenia Świątyni mogły być nie do końca jasne, widziane „jakby przez zwierciadło”, lecz po tym czasie chrześcijanie ujrzą „twarzą w twarz” (w. 12) inaugurację Nowego i zakończenie Starego Przymierza. „Teraz poznanie moje jest cząstkowe, ale wówczas poznam tak, jak jestem poznany” (w. 12). Przedstawiłem tu tylko ogólny zarys egzegezy tego tekstu. Zdaje się jednak, że spośród trzech najczęściej spotykanych interpretacji (zamknięcie kanonu, Powtórne Przyjście, Sąd nad Jerozolimą), ta ostatnia najlepiej pasuje do nowotestamentowego kontekstu.

Artykuł ukazał się w: Credenda Agenda 7/6 - www.credenda.org.