andrew sandlin
Chrześcijanie nie zawsze zgadzają się w sprawach ekonomii. Z jednej strony Biblia wyraźnie broni idei własności prywatnej, a także wymaga, aby rząd ją ochraniał (2 Mj. 20:15; 22:1). Lecz także ostrzega bogatych, że mogą popaść w tarapaty z powodu bogactwa (Prz. 22:16; 1 Tym. 6:17-18). Nieustannie nakazuje też troskę o ubogich, uciśnionych i potrzebujących (np. 2 Mj. 23:11; 3 Mj. 25:25; 5 Mj. 15:7-8; Rz. 15:26; Gal. 2:10). Ze względu na ten ostatni punkt wielu chrześcijan przyjęło i praktykowało pewien rodzaj socjalizmu, bądź przyjęło socjalistyczny sposób myślenia. Średniowieczny Kościół potępił lichwę (podwaliny zaawansowanej wolnorynkowej ekonomii); nawet wielu purytan popierało kontrolę cen. I chociaż ruch reformacyjny nie wspierał jednoznacznie zasad ekonomii wolnorynkowej, to jednak stał się jej podwalinami. Reformacja odeszła od podziału na rzeczy święte i świeckie, uświadomiła ludziom, że są odpowiedzialni najpierw przed Bogiem, a potem przed Kościołem, a także wyczuliła ich na potrzebę ciężkiej pracy i na oszczędne gospodarowanie środkami, co odpowiada zasadom wolnorynkowej ekonomii.
Swego czasu kontemplacja była utożsamiana z istotą chrześcijaństwa. Pogląd, iż ktoś najbardziej oddający się kontemplacji był zarazem najbardziej uduchowiony, stał się dogmatem. Jednak Reformacja zerwała z takim myśleniem. Wzmocniło to wolnorynkowe trendy. Musimy też pamiętać, że Reformacja cieszyła się ogromną popularnością wśród wyłaniającej się klasy średniej, do której zaliczylibyśmy dzisiaj handlowców, rzemieślników oraz drobnych przedsiębiorców. A zatem, choć Reformacja nie opowiedziała się jednoznacznie za systemem wolnorynkowym, trudno byłoby wyobrazić sobie powstanie „klasycznej” ekonomii bez tego ruchu; przy czym patrystyczny i średniowieczny „socjalizm chrześcijański” oparty był na założeniach obcych reformacyjnej myśli.
Ponadto „chrześcijański” socjalizm jest w błędzie z dwóch powodów. Po pierwsze, jest sprzeczny z VIII Przykazaniem. Po drugie, daje on państwu autorytet, którego Biblia nigdy mu nie daje (Rz. 13). Ekonomia wolnego rynku lub, jak się ją nazywa w pewnych kręgach, klasyczny liberalizm jest w zasadzie odrodzeniem biblijnego spojrzenia na własność i bogactwo. Nie chcemy jednak powiedzieć, że wszyscy klasyczni liberałowie byli chrześcijanami ani też że z przekonaniem głosili biblijny pogląd na ekonomię. Jednak faktem pozostaje, iż każdy, kto poważnie traktuje biblijne Prawo, musi przyjąć ekonomię wolnego rynku jako słuszną ideę.
Pokolenie wolnorynkowej zamożności
Mieszkańcy Stanów Zjednoczonych żyją w najzamożniejszym społeczeństwie, jakie zna historii ludzkości. Większość przedstawicieli średniej klasy w tym kraju żyje lepiej niż większość królów przed rokiem 1900. Ostatecznym powodem takiego stanu jest błogosławieństwo Boże. Brytyjscy koloniści, którzy przywiedli chrześcijaństwo do bram tego kraju, byli, ogólnie rzecz biorąc, bogobojnymi kalwinistami, którzy mieli wysokie mniemanie o Ewangelii i Prawie Bożym, a także stosowali w życiu społecznym zasady Bożego Słowa. Dzisiaj czerpiemy korzyści z etycznego i finansowego dorobku tych ojców, ponieważ Bóg błogosławi przyszłe pokolenia tych, którzy zachowują Jego Przymierze (5 Mj. 5:9-10; 6:1-3).
Jednym z ważnych aspektów Przymierza, który jasno uwidacznia się w społeczeństwie, jest szacunek dla własności, czyli zachowanie ósmego przykazania: „Nie kradnij.” Ekonomia wolnorynkowa jest najbardziej spójnym społecznym wyrazem wierności temu Przykazaniu, nawet gdy stosowana przez ludzi nienawidzących Boga. Prawdą jest, że niewierzący mają tendencje do nadużywania bogactwa, które jest zapłatą za stosowanie się do wymogów ósmego przykazania, przez co ściągają na siebie gniew Boży (5 Mj. 6:10-12). Jednak z tego powodu nie można zaprzeczyć Bożym błogosławieństwom jako owocom postępowania w zgodzie z zasadami wolnorynkowej ekonomii, czyli ekonomii szanującej ósme przykazanie. Wolny rynek zawsze gromadzi kapitał. Na tym polega jego magia.
Magia wolnego rynku
Co jest magią wolnego rynku? Jaki jest nadrzędny powód tego, że ekonomia ta zawsze, bez wyjątku, rozwija się z czasem w mocną ekonomię? Odpowiedź jest nader prosta. Kiedy w grę wchodzi ekonomiczny interes poszczególnych jednostek w społeczeństwie, w którym mogą swobodnie sprzedawać i kupować bez przymusu czy oszustw, z założenia będą one podejmowały ekonomiczne decyzje, które przyniosą korzyść całemu społeczeństwu. Może wydawać się to dziwne. Przecież nie powiedziałem, że będą podejmowały decyzje, które przyniosą korzyści im samym, choć to także prawda. Chodzi tu po prostu o coś, co ekonomiści określają mianem „prawa niezamierzonych konsekwencji.” Kiedy przed świętami kupuję sukienkę dla mojej córki, nie interesuje mnie syn sprzedawcy, od którego ją kupuję. Jednak mój zakup pomaga temu sprzedawcy zakupić pistolet-zabawkę dla swego pięcioletniego syna. Radość tego pięciolatka nie obchodzi mnie tak bardzo jak radość mojej nastoletniej córki, lecz moja decyzja związana z uszczęśliwieniem córki przyczyni się w rezultacie do szczęścia syna sprzedawcy, choć w sposób zupełnie niezamierzony. To jest właśnie nadrzędny powód (w przeciwieństwie do socjalistycznych mrzonek), dla którego ekonomia wolnego rynku wyraża w praktyce o wiele więcej współczucia i humanitaryzmu niż wszelka ekonomia oparta na rządowym interwencjonizmie.
Wolny rynek nie dotyczy tylko pieniędzy. Dotyczy przede wszystkim decyzji o użyciu własności. Biblia naucza, że z tym, co należy do mnie, mogę uczynić, co chcę (Mt. 20:15). Oczywiście, jako chrześcijanin będę się starał wypełniać wolę Bożą (Mt. 6:33). Lecz Bóg pozostawił ludzi wolnymi, by grzeszyli, choć nigdy im na to nie przyzwolił. Daje im wolność w używaniu własności – nawet do niemądrego czy grzesznego używania. Jednak wybór należy do nich. Albo otrzymają nagrodę za dobre decyzje, albo też dotknie ich kara za złe. W Stanach Zjednoczonych podejmuje się każdego dnia miliony decyzji związanych z użyciem własności prywatnej. Ludwik von Mises nazywa to ludzkim działaniem. To dobrowolna wymiana własności i wszystkiego, co się z nią wiąże, np. usług. Ekonomia wolnego rynku generuje bogactwo, ponieważ zezwala ludziom troszczyć się o własne interesy, czyli podejmować decyzje, które razem prowadzą do mądrego i produktywnego użycia aktywów. Wolny rynek opiera swoje działanie o proste stwierdzenie: „Jeśli ty mi wyświadczysz dobro, to ja wyświadczę dobro tobie.” W samych Stanach Zjednoczonych zdarza się to miliony razy każdego dnia w postaci wymiany handlowej – ludzie podejmują decyzje, kierując się własnym dobrem, a to ekonomiczne skupienie się na własnych interesach przyczynia się do dobrowolnej współpracy, która przynosi korzyści całemu społeczeństwu.
Ekonomiczna ignorancja chrześcijan
Zauważyłem, że większość chrześcijan nie ma najmniejszego pojęcia o tych mechanizmach, choć nie trudno je zrozumieć. Myślą np., że bogactwo (które błędnie mylą z pieniędzmi lub ich zamiennikami, np. papierami wartościowymi) to coś, co przychodzi z zewnątrz lub po prostu jest. Podobnie jak socjaliści zawsze wiedzą (lub zdaje im się, że wiedzą), co począć z bogactwem, ale nie wiedzą skąd się ono bierze. Nie rozumieją, że bogactwo produkowane jest tam, gdzie ludzie oferują produkt czy usługę, za które inni chcą płacić. Zapłata może być w banknotach, w złocie, skorupkach orzeszków ziemnych, butelkach czy ciasteczkach; jednak to ciągle zapłata. Korporacje samochodowe nie produkują aut dlatego, że lubią ludzi albo tych, którzy kupują ich produkty, ale dlatego, że zależy im na tym, co mogą zrobić z zapłatą uzyskaną ze sprzedaży swych produktów. Nie oznacza to, że są na wskroś samolubni. Czasami oznacza to coś wręcz przeciwnego. Możliwe, że chcą zdobyć masę pieniędzy, aby ofiarować je organizacji charytatywnej albo rodzinie czy przyjaciołom. Szczegóły motywacji nie są aż tak istotne. Liczy się bogactwo powstałe w wyniku dobrowolnej wymiany. Lecz w jaki sposób takie wymiany rodzą bogactwo?
Na przykład, jeśli producent samochodów wie, że może zarobić, powiedzmy, pięć tysięcy dolarów na sprzedaży auta wartego dwadzieścia tysięcy, to może wymyślić, że jeśli wyprodukuje tysiąc czy dziesięć albo sto tysięcy sztuk miesięcznie, zarobi więcej pieniędzy – zakładając, że ludzie będą chcieli je kupować. Jednak sam nie jest w stanie wytworzyć tej ilości samochodów. Potrzebuje więcej ludzi. A zatem potrzebuje innych do pomocy; potrzebuje nawet tych, którzy ostatecznie kupią od niego gotowy produkt. Ci, którzy dla niego mają pracować, będą najpierw potrzebowali jakiejś zachęty. W ekonomii wolnego rynku nie są zmuszani, aby pracować właśnie dla niego, dlatego on musi się postarać, aby im się to opłaciło – zaoferować im jakieś konkretne wynagrodzenie. W ekonomi wolnego rynku nie może ich zmuszać. Jednak musi też sprzedać samochody, aby mieć z czego zapłacić ludziom, aby pomogli mu zwiększyć produkcję. Dlatego potrzebuje kapitału inwestycyjnego albo kapitału początkowego. Jeśli jest mądry, nie zmarnuje swoich zasobów – włączając w to jego pracowników – produkując samochody. Musi więc uważać, w jaki sposób je traktuje, ponieważ jeśli źle nimi pokieruje (choćby przez zbyt niskie zarobki), może się okazać, że straci pomocników, a przez to umniejszy lub zupełnie straci swoje bogactwo. Innymi słowy, wytwarzanie bogactwa w systemie wolnej ekonomii opiera się na mądrych wyborach. Często wymaga to ryzyka. Przedsiębiorca nie ma na samym początku pewności, co ludzie kupią. Może rozejrzeć się na rynku i dowiedzieć się, jak inni wydają pieniądze, aby zdobyć jakiś produkt czy usługę, i np. zaoferować podobny produkt, który ludzie by kupili. Może się mylić. Lecz nigdy się o tym nie dowie, o ile nie spróbuje. Ryzyko to ważny aspekt biblijnej ekonomii, czyli ekonomii wolnego rynku. Ekonomia wolnorynkowa zakłada i wymaga indywidualnej odpowiedzialności. Jakiekolwiek staranie zmierzające do wyeliminowania siłą wolności do podejmowania błędnych decyzji jest krokiem ku socjalizmowi, tak samo jak starania zmierzające do przenoszenia korzyści płynących z dobrych decyzji ekonomicznych (tzw. etatystyczny redystrybucjonizm). Wolny rynek generuje bogactwo, ponieważ zezwala ludziom na podejmowanie decyzji dotyczących użycia ich czasu, rozumu, sił oraz kapitału. Kiedy ich używają, by zyskać korzyści dla siebie, przynoszą tym samym korzyści społeczeństwu, w którym prowadzą działalność.
Nie wspomniałem tu o wszystkich czynnikach. Wykwalifikowany ekonomista dodałby jeszcze wiele innych, ale myślę, że wszyscy zrozumieli, o co chodzi. Ekonomia wolnorynkowa pomaga wszystkim we wszystkim. Niektórzy niemądrze twierdzą, że kapitalizm oznacza, iż bogaci się bogacą, a biedni biednieją. To nieprawda. W prawdziwym systemie wolnorynkowej ekonomii bogacą się nie tylko bogaci, ale także biedni. Współcześni biedni w Ameryce zapewne mogliby uchodzić za klasę średnią w większości krajów świata. Bieda jest pojęciem względnym. Wielu „biednych” Amerykanów posiada samochód, radio, telewizor i łazienkę w domu. Nie jest to dziełem przypadku. Stało się tak, ponieważ ekonomia wolnego rynku, kiedy niezakłócona, zmierza zawsze do poprawienia sytuacji gospodarczej. Zmierza do tego, by oferować coraz lepsze produkty i usługi coraz tańszym kosztem. Oznacza to, że ludzie mogą kupić więcej produktów czy usług za mniejsze pieniądze, a w związku z tym więcej zaoszczędzić. Zaoszczędzone pieniądze wydają (warto pamiętać, że oszczędzanie to też wydawanie, ponieważ banki wykorzystują lokaty oszczędnościowe na swoje inwestycje) na wytworzenie większej ilości miejsc pracy, produktów i usług. Marks uczył, że kapitalizm wyobcowuje ludzi, skoro uzależnia ich od kaprysów prywatnych przedsiębiorców. To bzdura. Człowiek jest wyobcowany od siebie, Boga i innych ludzi za sprawą grzechu, a nie przez kapitał (1 Mj. 3). Ekonomia wolnego rynku umożliwia ludziom zawieranie umów z pracodawcą, podobnie jak to ma miejsce w przypadku zawierania umów w jakiejkolwiek innej transakcji ekonomicznej. Zezwalając na możliwość zawarcia takiej umowy (a każdy zakup i sprzedaż zakłada zawarcie umowy), społeczeństwo zabezpiecza wszystkim możliwość stania się pokoleniem dostatku – a przynajmniej czerpania korzyści płynących z kapitału. Kiedy następnym razem zetkniecie się z jakimś intelektualistą walczącym przeciwko idei wolnego rynku, proszę mu łagodnie przypomnieć, że jego ładne ubranie, błyszczący samochód i wygodny dom nie powstały w oparciu o schematy utopijnego socjalizmu. Mógł je otrzymać, ponieważ ktoś chciał pomóc czy to sobie, czy rodzinie, czy przyjaciołom, a przez to pomógł też intelektualiście.
Bóg ustanowił własność prywatną i wolną wymianę jako mechanizmy zdobywania, wytwarzania, gromadzenia i dziedziczenia bogactwa. To dlatego każdy atak na wolny rynek jest atakiem na ustanowione przez Boga prawo do bogacenia się. Socjalizm ze swym przymusem jest więc w stanie wojny z Bogiem.
Artykuł ukazał się w Chalcedon Report, Kwiecień 1998. www.chalcedon.edu.