Wstyd

Mateusz Wichary

Nie raz zastanawiałem się, jak opisać tę reakcję Adama i Ewy, gdy grzech wszedł w ich życie. Tę ucieczkę, krycie się i niepewność. Myślę, że słowem, które jakoś zawiera w sobie wszystkie te zachowania i postawy jest wstyd.

Zazwyczaj mówimy o wstydzie, kiedy coś złego uczyniliśmy. Nie inaczej jest z tym pierwszym w historii wstydzeniem się: jego przyczyna to zerwanie zakazanego owocu, a co za tym idzie brak sprawiedliwości. Adam i Ewa zgrzeszyli i „brak im chwały Bożej” – chwały, jaką posiadali jako wice-królowie nad stworzeniem; chwały od Boga, jaką mieli, jako stworzeni w szczególny sposób, aby swym życiem naśladować istnienie Stwórcy.

Czym więc jest wstyd? Reakcją grzesznego człowieka na samego siebie. Spójrzmy na w.7 . Po pierwsze, „otworzyły im się oczy” – zauważyli siebie. Zaczęli zwracać uwagę na swój stan. Najwyraźniej, wcześniej siebie nie wartościowali. Wystarczała im ocena, jaką wydał o nich Bóg. Widzieli wszystko przez pryzmat Bożego Słowa, w swej pierwotnej niewinności, co oznaczało, że swe istnienie przyjmowali, w pewnym sensie bezrefleksyjnie, niemniej właśnie o to chodziło, jako doskonałe i właściwe oraz słuszne. Od momentu, gdy zgrzeszyli, sytuacja się zmieniła. Nie mogli dalej na siebie w ten sposób patrzeć, więcej: zmiana, która zaszła wraz ze zgrzeszeniem, domagała się zauważenia. A więc, spoglądają na siebie; zwracają na siebie uwagę.

Po drugie, „poznali, że są nadzy” – poznali, czyli ocenili, dokonali moralnej i to negatywnej oceny. Co ciekawe, można by powiedzieć, że wcześniej również swą nagość znali – przecież mieli oczy i widzieli siebie. Cóż więc poznali? Myślę, że poznali pewien stan dyskomfortu, który w naszym grzesznym świecie łączy się z nagością (bez względu na to, jakie są kulturowe kanony „nagości” – czy jest to brak odpowiedniego stroju na przyjęciu, czy brak przepaski biodrowej na egzotycznych wyspach). Poznali nagość jako odczucie względem siebie; poznali stan w którym czują, że ich wygląd, ich zachowanie czy postawa są niewłaściwe.

Dlaczego ów stan nazwany jest nagością? Myślę, że ze względu na ostatni etap „procesu zawstydzenia” – po trzecie, „spletli przepaski” – zareagowali próbą ukrycia tego, co ocenili negatywnie, co im samym się w nich nie podobało. Próbowali jakoś zaradzić złu, które się stało; cofnąć je; sprawić, by nie kłuło w oczy, by stało się niezauważalne. Oczywiście, uciekanie przed Bogiem przechadzającym się po ogrodzie jest również tym trzecim etapem. Podejrzewali, zupełnie słusznie, że ich przepaski nie ukryją przed Bogiem ich stanu. I że względu na to starali się zejść Mu z widoku.

Wstyd więc wymaga czegoś złego, na co jest reakcją, i przebiega w trzech fazach: zauważenie, ocena negatywna, próba ukrycia się.

Zanim zastanowimy się nad dalszymi konsekwencjami istnienia wstydu, zwróćmy uwagę na kilka wniosków wynikających z samej definicji.

Po pierwsze, wstyd jest nieuchronny. Wszyscy ludzie zgrzeszyli i wszystkim brak pierwotnej oryginalnej sprawiedliwości; nie ma człowieka, który czasem się nie wstydzi tego, co czyni. Są ludzie, których ucieczką przed wstydem jest zaprzeczenie, że istnieje przyczyna, by mieli się wstydzić; ale to tylko dowodzi ich obawy przed ujawnieniem się prawdy o nich samych, którą starają się ukryć nawet przed samymi sobą.

Co ciekawe, przyczyną powszechności i nieuchronności wstydu jest nie tylko to, że przydarzają nam się od czasu do czasu grzechy, ale brak pierwotnej sprawiedliwości, „chwały od Boga”, która byliśmy obdarzeni, dla której zostaliśmy stworzeni, i dlatego jej brak pomimo grzeszności odczuwamy. Możemy żyć „moralnie” – nie czynić nic, co zasługiwałoby na jakąś negatywną ocenę, a jednak, pomimo tego, pojawia się niepokój, powiązany z całością naszego istnienia, które jakoś „nie dostaje” do poziomu, który powinien być; czegoś mu zawsze brak. Człowiek zbuntowany wobec Boga wciąż odczuwa ten brak; unaocznia się właśnie jako wstyd – poczucie dyskomfortu w ocenie nie tylko poszczególnych postaw czy działań, ale i ogólnie samego siebie.

Po drugie, mechanizm wstydzenia się jest powszechny. Każdy z nas wie o sobie coś, czego wstydziłby się, gdyby inni się dowiedzieli. Każdy z czytelników tego artykułu coś ukrywa. Ukrywa za zasłoną uśmiechu; ubioru, w którym czuje się komfortowo – w zgodzie z modą lub właśnie jej wbrew; tworząc wokół siebie atmosferę poważania własnej osoby (w miarę możliwości); pozycji w społeczeństwie; środków finansowych, które tworzą dystans który trwale oddziela nas od niebezpiecznych spojrzeń; nowego samochodu; sukcesów; tytułów, wykształcenia i funkcji; języka, którego używamy;  wysportowanej sylwetki; dobrego makijażu; itp. To nie oznacza, że dążymy do tego wszystkiego tylko ze wstydu – są pewnie i inne motywacje. Jednak, jedną z nich, moim zdaniem jedną z najsilniejszych, w mniejszym lub większym stopniu jest dążenie do ukrycia się ze względu na obawę przed stanem „nagości” – całkowitej otwartości na poznanie nas przez innych.

Stąd wstyd napędza wiele z naszych działań. Więcej: wstyd napędza kulturę i gospodarkę. To pragnienie ukrycia zła jest jednym z silniejszych w grzesznym człowieku (drugim równie silnym jest prawdopodobnie jedynie grzeszenie). Popatrzmy na kilka strategii ukrywania się:

Po pierwsze, niszczenie jasnych, ostrych zasad moralnych. To rozwijanie pierwszego pytania szatana: Czy Bóg powiedział? Po drugie, zrzucanie odpowiedzialności (ww. 12-13). Dlaczego łatwo nam przychodzi tolerancja dla grzechu innych? Dlaczego lubimy słuchać o „sytuacjach bez wyjścia,” w których człowiek rzekomo jest pozbawiony możliwości wyboru? Bo to daje podstawy do „zachowania twarzy” w sytuacjach, gdy grzech wychodzi na jaw. I wolimy, by społeczeństwo usprawiedliwiało grzech i akceptowało – bo jeśli my wpadniemy, będzie nam łatwiej zachować twarz.

Najbardziej powszechnym i wyraźnym skutkiem grzechu jest właśnie wstyd. Możemy z kimś długo dyskutować nad tym, co jest dobre i złe, mając nadzieję, że jakoś przekonanym go, że niektóre z jego działań zasługują na naganę. Wydaje mi się jednak, że zdecydowanie łatwiej i skuteczniej jest odwołać się do jego wstydu. Który po prostu jest i któremu zaprzeczanie jest zdecydowanie nieprzekonujące (o wiele bardziej niż dyskusje nad moralnymi pryncypiami).

Czy od wstydu należy uciekać, czy wręcz przeciwnie – reakcja wstydu jest słuszna i potrzebna, bo bez niej ludzie by się pozabijali? Z pewnością, wstyd jest reakcją właściwą. Grzech nie jest czymś, co napawa dumą (jakkolwiek duma z grzechów, obnoszenie się z nimi, jak np. w przypadkach parad homoseksualistów, jest też formą ukrycia ich, przekonania siebie i otoczenia, że za to wstydzić się nie należy, a więc jest to dobre, czego dowodem ma być brak wstydu osób w tych paradach idących). Bez wstydu więc panowałby bezwstyd, który oznacza całkowity rozkład moralny. Wstyd zmusza ludzi do kłamania, udawania, że jest inaczej, niż jest; tworzenia pozorów sprawiedliwości, której nie ma. Nie jest to sytuacja idealna, niemniej lepiej żyć wśród takich ludzi, niż takich, którzy są pozbawieni jakichkolwiek hamulców. Ktoś to kiedyś zauważył, że obłuda jest hołdem zła dla dobra, bowiem przez takie zachowanie dowodzimy, że sytuacją właściwą jest ta, którą udajemy. Dlatego wydaje mi się, że istnienie wstydu wynika z Bożej opatrzności. Wstyd sprawia, że ludzie grzeszni zachowują się tak, jakby grzeszni nie byli. Wstyd sprawia, że ludzie chcący grzeszyć posiadają pewien hamulec, który sprawia, że nie są tak bardzo grzeszni, jakby być mogli.   

Z drugiej strony wstyd jest skutkiem grzechu, od którego chcielibyśmy być uwolnieni. Wstyd jest przekleństwem; jest stanem braku chwały Bożej w nas. Jest zapełnianiem substytutami tego, czego w stanie nie jesteśmy sami wrócić: pierwotnej chwały człowieka. Wstyd w końcu jest motywacją działania zdecydowanie niechrześcijańską. Nie motywuje nas do zmian ze względu na naszą miłość do Boga ani wdzięczność za zbawienie. Dalej, działanie wynikające z wstydu jest z gruntu fałszywe, zakłamane. Nie na tym polega bycie solą. Nie mamy udawać soli, ale nią być. Nasze zachowanie ma wynikać z naszej natury. Ma być jej świadectwem, a nie błyszczącym płaszczem, okrywającym rozkładające się ciało.

Co z nim zrobić?
Jaką powinniśmy przyjąć wobec wstydu postawę? W każdej z faz spojrzeć na siebie z perspektywy łaski Bożej, która jest jedynym uwolnieniem od kontroli wstydu nad naszym zachowaniem. Uwolnieniem oczywiście nie do grzeszenia ile wlezie, ale do działania w oparciu o motywacje chrześcijańskie.

Po pierwsze, powinniśmy uświadomić sobie, że odczuwanym przez nas problemem nie jest brak samochodu, tytułu magistra; lepszej pozycji w społeczeństwie, ale grzech. Brak samochodu, tytułu magistra itp., sprawia, że czujemy się nadzy. Ale nadzy czujemy się nie z powodu braku samochodu bądź owego tytułu. Nadzy się czujemy z powodu grzechu, a ów samochód bądź tytuł jest wyrażeniem naszej potrzeby zapełnienia braku, jaki w nas jest; ową przepaską, która zrobili sobie Adam i Ewa. Wskażmy więc na problem, by nie łudzić się, iż owa „przepaska” jest rozwiązaniem, bo nie jest. Nazwijmy go wyraźnie, by nie działać w sposób świecki. Jeśli tego nie zrobimy, będziemy starać się rozwiązać problem wstydu właśnie przez używanie różnych „przepasek” – opierając swoją samoocenę na skuteczności naszych strategii ukrywania się. Oczywiście, efektem będzie obłuda i brak szczerości; niczym nie będziemy się różnić od innych ludzi, a nasze chodzenie do kościoła czy w ogóle chrześcijaństwo stanie pod wielkim znakiem zapytania. Stanie się obłudną religijnością. Taka postawa to postawa zbawiania się samemu, swoimi własnymi siłami.

Efektem w końcu wcale nie będzie trwałe poczucie doskonałości. Wszystkie środki dostępne w świecie, choćbyśmy mieli pieniądze na wszystko i doszli do wszelkich możliwych zaszczytów, nie zastąpią sprawiedliwości danej człowiekowi przez Boga. Czy jesteś o tym przekonany, że sam sobie nie pomożesz? Jeśli nie, to twoje życie będzie kontrolowane przez pragnienie wypełnienia życia swoją własną sprawiedliwością, a to (i) nie jest możliwe, (ii) praktycznie rzecz biorąc – to życie w wierze, że własne uczynki mogą cię zbawić, co w końcu (iii) oznacza życie wbrew Ewangelii, gdyż Bóg jasno stwierdza, że z uczynków zakonu nie będzie usprawiedliwiony (uznany za tego, który nie zgrzeszył i któremu nie brak sprawiedliwości Bożej) żaden człowiek. Stąd: czy jesteś gotowy oddać swój wstyd Bogu? Czy raczej wolisz się trzymać starych, sprawdzonych od tysiącleci sposobów, opierających się na kłamstwie?

Po drugie, zamiast wchodzić w mechanizm zakrywania braku Bożej chwały własną sprawiedliwością, powinniśmy przez wiarę spojrzeć na Bożą odpowiedź: Bóg szuka człowieka (w. 9). Zwróćmy uwagę, że dzieje się to, gdy człowiek nie szuka Boga, szuka własnych sposobów ratunku; człowiek ucieka od Boga, instynktownie wyczuwając, że przed Bogiem wszystkie sposoby maskowania grzechu nie dadzą efektu. A jednak, właśnie w takiej chwili Bóg szuka. To On wychodzi naprzeciw; nie pozostawia człowieka sam na sam ze swoim grzechem, ale szuka go w tej sytuacji. Stąd Bóg szuka z łaski. To całkowicie Jego inicjatywa, spowodowana nie skutecznością działania człowieka w zakryciu swego grzechu; nie chęcią człowieka do powrotu ku Bogu; ale Bożą chęcią znalezienia człowieka. Innymi słowy, Bóg szuka grzeszników. Bóg szuka nie tych, którzy do niego przychodzą czyści, ale sam przychodzi do człowieka, który aż się płoni ze wstydu.

Do takiego właśnie Bóg przychodzi. Nie ubieraj się więc w swój najpiękniejszy strój. Jest on wart tyle samo, co przepaski Adama i Ewy. Raczej, przyjdź do Boga odkryty, bez udawania, że potrafisz coś zmienić. Przyjdź z odwagą szczerości. Przyjdź, bo On szuka grzeszników.

Przychodzenie do Boga w przepasce nie sprawi, że oddasz Bogu to, co koniecznie Jemu oddać musisz – swój grzech. Sprawi, że wciąż będziesz zarozumiały, pyszny i żałosny, chlubiąc się mizernymi wynalazkami swojej spaczonej natury. Przyjdź do Boga jako grzesznik.

Obietnica
Do tak odważnego kroku konieczna jest wiara w obietnicę, że Bóg szuka. Ale i w to, że Bóg daje rozwiązanie: daje wyjście z tego błędnego koła krycia się przed grzechem, od którego uciec się samemu nie da. Czy istnieje takie rozwiązanie? Tak. W. 15 to zapowiedź zwycięstwa potomka Ewy nad wężem. Wąż traktowany jest tutaj jako istota z wolną wolą, stąd nie chodzi tu po prostu o zwierzę, ale tego, kto przybrał jego postać. Bóg zobowiązuje się tutaj, że nie pozostawi świata w stanie, jaki stał się przez grzech Adama i Ewy; obiecuje, że sprawi, że potomek Ewy będzie zraniony (coś mu się stanie), jednak zmiażdży głowę wężowi – zwycięży.

Jest to obietnica, która potem z biegiem czasu nabierała kształtu. Pojawił się Abraham i obietnice dla niego; pojawił się naród wybrany, któremu Bóg obiecał Mesjasza. W końcu, wypełniła się w przyjściu Chrystusa. Ale jaki to ma wpływ na brak sprawiedliwości i grzech?

Jej spełnienie
To w w. 21 Bóg ubiera człowieka. Jak? Sam zabił niewinne zwierzę ze względu na grzeszny stan człowieka, aby okryć to, czego człowiek się wstydził. O czym to nas uczy? To Bóg decyduje się na ofiarę z niewinnego zwierzęcia, aby zakryć grzech człowieka. Dzięki temu Bóg sam ubiera człowieka. Czyli sam okrywa jego nagość: stan nienawiści do siebie; niechęci; dyskomfortu; skażenia grzechem. To, co ludzie robią w sposób niedoskonały, ciągle nie rozwiązując problemu, Bóg zrobił dla nich, poprzez życie ofiary, którą ich „okrył.”  

Wskazuje to oczywiście na Jezusa Chrystusa – na jego doskonałą ofiarę na krzyżu, dzięki której możemy „ubrać się” w Jego doskonałą sprawiedliwość. W Ef 4:22-24 czytamy, że jako Boży kościół mamy żyć w nowy sposób, jako „nowi ludzie” – stworzeni według Boga (nie: według grzechu), czyli jako sprawiedliwi i święci w prawdzie. W Gal 3:27 czytamy, że wszyscy nawróceni „przyoblekli” się w Chrystusa – stoją przed Bogiem nie odziani w swoją własną sprawiedliwość, ale okryci doskonałymi uczynkami Chrystusa, dzięki którym Bóg uznaje ich samych za doskonałych.

Wstyd jeszcze raz
Nasze zbawienie, jak i ratunek od wstydu jest nie w nas samych, ale w fakcie, że wszystkich, którzy ufają Chrystusowi Bóg widzi jako ubranych w doskonałą sprawiedliwość Chrystusa. Kiedy oddajemy nasz grzech Bogu, przez wiarę w obietnice Boże, że On widzi nas w sprawiedliwości Chrystusa, nasza postawa się zmienia i dlatego wstyd chrześcijanina staje się reakcją grzesznego, ale uznanego przez Boga za sprawiedliwego człowieka na samego siebie.

Fakt, dalej „otwierają nam się oczy” – zauważamy samych siebie. Dalej znamy zło i dobro, i inaczej nie możemy. Ale widzimy też uczynki Chrystusa, które Bóg uznaje za nasze. Widzimy więc nie tylko grzech, ale i doskonałe okrycie naszego grzechu, jakie Bóg nam dał. Zauważając samych siebie możemy się odwołać, jak Adam i Ewa, nie tylko do tego, co widzimy sami, ale również do tego, co widzi Bóg. Przed Upadkiem te dwie perspektywy się pokrywały. Teraz się różnią. My wciąż widzimy grzech, który w nas jest. Ale dla Boga jesteśmy już okryci doskonałą sprawiedliwością Chrystusa. I mamy prawo, zaszczyt i wielką łaskę opierać się na Bożej perspektywie nas samych.

Fakt, dalej „poznajemy, że jesteśmy nadzy” – oceniamy negatywnie samych siebie i stan, w jakim się znajdujemy – ale skoro oddaliśmy nasz grzech Bogu i On się z nim rozprawił na krzyżu, skoro Bóg akceptuje nas takimi, ze względu na uczynki Chrystusa, i od nas się nie odwraca, to możemy zrobić to samo. Dlaczego? Bo nie jesteśmy nadzy. Bo te uczynki nas naprawdę okrywają. A więc, nie ma żadnego potępienia dla tych, którzy są w Chrystusie Jezusie. Łaska jest silniejsza niż grzech; mamy oprawo ufać w skuteczność tego okrycia. Czy to oznacza, że będziemy pobłażać naszym grzechom? To niemożliwe, bowiem silna wiara w obietnice nie powoduje braku bojaźni Bożej, ale właśnie ją wzmaga. Jeśli mocno ufamy Bogu w sferze przebaczenia grzechów i trzymamy się kurczowo Jego Słowa, to podobnie będzie w innych dziedzinach życia regulowanych przez Boże Słowo.

Fakt, dalej „pleciemy przepaski” – ale tylko z powodu naszej niewiary w Boże okrycie; tego już zdecydowanie robić nie musimy. Nie musimy ukrywać naszego grzechu. Nie musimy żyć udając, że jest w porządku, gdy nie jest w porządku. Nie musimy niczego udawać. Nie musimy na nikogo się krygować; zajmować własnym obrazem w oczach ludzi. Raczej, mamy się skupić na własnej naturze. Nie na tym, jak wyglądamy, ale kim jesteśmy. Zamiast pleść przepaski, które tworzą iluzję tego, kim jesteśmy, mamy czas na to, by będąc ubranymi w Bożą osłonę, żyć dla Niego, i być.

Nasze życie
Co robić więc, gdy zaczynamy się wstydzić? Czy mamy zaprzeczać temu, iż grzech jest w naszym życiu? Wręcz przeciwnie. Mamy z całą trzeźwością umysłu, na jaką nas stać, przyjąć prawdę o sobie i tym, co uczyniliśmy, i w związku z tym, jacy jesteśmy. Mamy przed tym nie uciekać. A siła do tego płynie z faktu, że Bóg takich właśnie nas odnalazł i takich właśnie zbawił. Nie musimy się więc obawiać uświadomienia sobie ogromu grzechu – przeciwnie, właśnie uświadomić sobie z niego powinniśmy jak najwięcej, by całego go pozostawić pod krzyżem, przez wyznanie grzechów w imieniu Chrystusa Ojcu. Bóg jest wierny i odpuści nam grzechy, kiedy przychodzimy do Niego odziani w sprawiedliwość Jego Syna.

A kiedy już pozostawimy tren grzech pod krzyżem; kiedy przez wiarę w skuteczność zastępczej ofiary Chrystusa przyjmiemy Boże przebaczenie – okazuje się, że ów wstyd zamiast nas zmuszać do robienia przepasek, uwolnił nas od tego, co go spowodowało – od grzechu, który go wywołał. A skoro nie ma grzechu, nie ma również jego skutków. Wstydzenie się więc, kiedy właściwie, a wiec z perspektywy łaski –  przez wyznanie grzechów – reagujemy na ów dyskomfort, który w nas tworzy, jest używane przez Boga dla naszego dobra; dla oczyszczenia nas od poczucia potępienia i związania grzechem; do uwolnienia do radosnego i w przebaczeniu życia dla Boga.      

Testy
Oczywiście, istnieją pewne testy na to, czy rzeczywiście żyjemy w wolności, jaką sprawia świadomość okrycia przez sprawiedliwość Chrystusa. To oznacza w praktyce np. umiejętność przeprosin (zamiast ucieczki w zaprzeczanie grzechowi). Przebaczenie. Czy potrafisz przebaczać? Czy twoją reakcją jest ucieczka? Umiejętność przyznania się do winy (znów, zamiast ucieczki). Umiejętność  uwolnienia się od ciągłego zabiegania o nasz obraz w oczach innych. Oraz umiejętność życia ze sobą jako grzesznikiem, ze względu na ofiarę Chrystusa. Celowo piszę o „umiejętności życia ze sobą”, a nie akceptacji samego siebie, bowiem termin „akceptacja samego siebie” brzmi raczej mało biblijnie. Oczywiście, można mu na upartego nadać jakąś chrześcijańską treść, lecz wydaje mi się, że zawsze będzie nas zwodzić, że jakoś można „zaakceptować” grzech. Otóż nie można. Widzimy to bardzo wyraźnie w Rzymian 7. Nie da rady. Bóg jest światłością i nie ma w Nim żadnej ciemności, a my mam być świętymi, jak On jest święty. Innymi słowy, nie ma czegoś takiego, jak akceptacja grzechu. Grzech zawsze ma wywoływać naszą niechęć i wstręt, i wmawianie sobie, że można inaczej jest nie tylko niezgodne z Pismem, ale również po prostu nie zadziała w naszym życiu. Natomiast Chrystus, ze względu na jego zastępczą śmierć na krzyżu za nas, sprawia, że nie zaprzeczając grzechowi i nie wypierając się jego zła możemy zostać zeń obmyci i oczyszczeni. I dlatego, choć grzeszni, możemy żyć w wolności osób wolnych od grzechu i niewoli „przepasek.”

Przyszłość
Warto jeszcze wspomnieć o przyszłości. Będzie moment, gdy dzięki Bogu nie będzie już wstydu, bo nie będzie ku niemu powodów. Gdy nasze ciało zostanie odkupione; gdy powstaniemy z martwych do nowego życia już bez owych naleciałości, jakich doświadczamy tutaj. Powstaniemy, by już więcej nie udawać i nie zmagać się z grzechem oraz obawą, że ktoś go pozna. Powstaniemy do niczym nie skrępowanej wolności chrześcijańskiej – wolności od grzechu do życia z Bogiem. Bóg nas znalazł i zaakceptował. Żyjmy więc dla Niego.