Szlachetność

douglas wilson

Paweł wzywa nas, byśmy myśleli o tym, co szlachetne. Wpierw musimy jednak wiedzieć, co to znaczy, a to już nie takie proste. Gdy słyszymy o cnotach, szczególnie o tych, które były wychwalane w zamierzchłych czasach, często zdaje się nam, że mamy do czynienia z niezrozumiałym bełkotem. Dlaczego tak jest? Dlaczego, nawet jeśli uważamy, że rozumiemy, o co chodzi, wezwanie do cnotliwego życia spływa po nas, jak woda po kaczce?

W połowie osiemnastego wieku wichry Oświecenia potargały umysły wyedukowanych ludzi na Zachodzie. Matematyczny opis świata zaproponowany przez Newtona zdawał się wystarczać dla wyjaśnienia wszystkiego. Konserwatywni protestanci nie poddali się całkowicie. Zaczęli jednak płacić daninę nowemu panu – znaleźliśmy się w nowym Babilonie. Publicznym wyznaniem wiary Zachodu stała się wiara w tzw. „fakty”, neutralne fakty naukowe, które wypełniły całą przestrzeń wokół nas.

Jedna sfera oparła się jednak temu naporowi – sfera osobistych opinii, zwanych też „wiarą”, w której fakty tracą znaczenie. Ceną, jaką przyszło za to zapłacić, był rozdział wiary od faktów – wiara straciła znaczenie dla faktów. Kant powiedział: Odważ się wiedzieć, zanim wrócisz do snu.

Każda osoba miała prawo do własnej opinii pod warunkiem, że zachowa ją dla siebie i nie będzie jej narzucać faktom. Nawet zachowawczy chrześcijanie pogodzili się z panowaniem faktów na ulicy, by w prywatności pieścić resztki wiary, jak pieścimy pamiątki z dzieciństwa.

Współcześni chrześcijanie często myślą, że są w lepszej sytuacji. Tu jednak zaczyna się zwiedzenie. Słowo „herezja” pochodzi od słowa „wybierać”. W tym sensie Oświecenie uczyniło nas wszystkich heretykami – każdy sam wybiera, w co wierzy na własny użytek w sferze prywatności. Co nie zalicza się do kategorii prywatnych opinii („wiary”), musi zostać zaklasyfikowane do dwu pozostałych: „wierzeń” innych ludzi lub „faktów”, które nami rządzą. Oczekuje się nawet, że nasza opinia będzie się różnić od opinii innych, a także, że nasza opinia pozostanie nieistotna w dyskusji o faktach. W sferze wiary, opinii, wartości Oświecenie wymaga, byśmy zachowali je dla siebie – czyż pluralizm nie jest wspaniały? – biada jednak temu, kto zakwestionuje fakty. Siły rządzące naszym życiem, choć niewidzialne gołym okiem, są niezłomne i zaciekłe.

Szlachetność jest jednak według Pawła cnotą publiczną i jako taka stanowi zagrożenie dla każdej formy oświeceniowego myślenia. Nasz Pan mówi, że każda cnota pochodzi z serca i wymaga uzewnętrznienia. Jeśli jakaś cnota nie zostaje ucieleśniona, to nie znaczy, że pozostaje w ukryciu, lecz że po postu nie istnieje. To samo dotyczy szlachetności. Szlachetność wyróżnia się jednak tym spośród innych cnót, że jest znamieniem prawdziwych przywódców. Dlatego też stanowi tak realne i wielkie zagrożenie dla współczesności.

Walec egalitaryzmu w celach prewencyjnych zrównał wszystkie opinie do poziomu prywatnych opinii. Biblijna szlachetność oznacza jednak biblijną arystokrację. Mówiąc bez ogródek (i pewnie wbrew ustawie) – szlachetność wymaga szlachty. I właśnie w tym punkcie naszych rozważań pojawiają się wszystkie demony zawiści. „Arystokraci, co?  , ą, co?” Co jednak zyskujemy, burząc się przeciwko wywyższeniu pewnych ludzi? Godzimy się na panowanie bezosobowych oświeceniowych praw, a tym samym powierzamy władzę biurokratom i komisarzom, którzy administrują rzeczywistością według tych praw. Gdzie w tym serce? Gdzie dusza? Tylko atomy w ruchu. Rządzą nami ludzie pozbawieni klatki piersiowej. I to nam pasuje, bo my też jej nie mamy. Skutkiem tego są smutne konsekwencje, z powodu których od czasu do czasu wylejemy łzę lub dwie. Jednak alternatywą jest panowanie nad nami ludzi lepszych (wg starożytnych standardów) od nas, ale do tego nie chcemy dopuścić. Innymi słowy, wyjściem jest odrzucenie egalitaryzmu, do czego jednak jeszcze nie dojrzeliśmy.

Niemniej jednak nie uciekniemy od arystokracji. Nie chodzi o to, czy będą nami rządzić najlepsi (aristos), ale według jakiej definicji określimy najlepszych. Obecnie, z powodu braku klatki piersiowej, zadowalamy się płytkimi i bezdusznymi definicjami. Dlatego działanie naszej wielkiej maszynerii zależy od szarych myszek wciśniętych w małe norki i przekładających papiery z jednej strony biurka na drugi, podczas gdy blask i chwała dostarczane są przez silikonowe siostry z Hollywood. Tak, mówimy, jest „najlepiej.” Pismo jednak mówi coś zupełnie innego. „Szczęśliwa jesteś, ziemio, której król jest szlachetnego rodu” (Kazn. 10:17). Nie dość, że obecnie dzieje się inaczej, to jeszcze buntujemy się przeciwko samej myśli o powierzeniu losów kraju w ręce arystokracji.

To właśnie dlatego publiczna dyskusja w naszej kulturze tak bardzo przypomina jazdę samochodzikiem na wesołym miasteczku. Każdy zasiada za sterami własnej opinii i ma uciechę z potrącania innych uczestników zabawy – oczywiście wszystko w granicach ustalonych przez niewidzialne autorytety. Jeśliby jednak Bóg powołał przywódców, którzy rzuciliby prawdziwe wyzwanie „faktom” – granicom platformy do zabawy, legalności takich zabaw itp. – bardzo szybko przekonalibyśmy się, jak bardzo nietolerancyjni wobec prawdziwej herezji są obecni przywódcy. Takie wyzwanie mogą rzucić tylko prawdziwie szlachetni ludzie i niech Bóg im błogosławi, kiedy się pojawią. Nie potrzebujemy już więcej zasuszonych sław – potrzebujemy ludzi takich jak Aragorn, Robert E. Lee lub Atanazy. (Nie dziwcie się, że wymieniłem Aragorna, lecz pamiętajcie, że postać fikcyjna może byś bardziej autentyczna niż „papierowy” prawdziwy człowiek.)

Ponieważ arystokracja stanowi takie zagrożenie dla naszej kultury rządzonej przez napuszonych biurokratów, dlatego jest przedstawiana przez establishment w taki sposób, by nie stanowiła zagrożenia dla jego modernistycznego mordoru. Z tego powodu rodząca się arystokracja jest wyśmiewana jako żałosna lub sentymentalna, a jej dojrzalsze postacie nazywa się megalomanią.

Czy zatem jest szlachetność? Wzorem każdej cnoty jest oczywiście Pan Jezus Chrystus. Prawdziwa szlachetność zawsze może liczyć na niezadowolenie plutokratów, którzy bluźnią szlachetnemu imieniu, które nosimy (Jk. 2:7). Mamy jednak problemy z naśladowaniem Go właśnie dlatego, że tak często słyszymy, że mamy Go naśladować. Ponieważ jest to tak bardzo oczywiste dla chrześcijan, mamy skłonność do samowolnego określania cech i postaw wartych naśladowania – sami sobie rysujemy obraz Chrystusa, który później naśladujemy. Nic dziwnego, że Jezus kojarzy się nam z długowłosym, cichym i potulnym człowiekiem stojącym na zewnątrz czyjegoś serca i pukającym do drzwi bez klamki.

Na czym polega naśladowanie szlachetności Jezusa Chrystusa? To bycie podobnym do św. Jerzego lub Beowulfa powalającego starożytną bestię. To odwaga w obliczu przytłaczających przeciwności. To publiczne sprawianie kłopotów. To przebiegłość i spryt. To powalanie olbrzymów. To czystość, prawość i niezłomność. To chodzenie z podniesioną głową. Dla nas, ludzi skażonych współczesnością, oznacza to również przyznanie racji baśniom i legendom. Opowiadania o desperackich wyprawach na odsiecz, obronie ostatnich szańców, bohaterskich szarżach są prawdziwe. Otacza nas o wiele większa chwała niż to się śniło filozofom. Dawno temu w ciele nastoletniej kobiety o imieniu Maria Bóg stał się człowiekiem. Urodził się, by umrzeć, aby cały świat mógł się w Nim odrodzić.

Idąc dalej, musimy przyznać, że twierdzenie, iż materialny świat to tylko czas i przypadek oddziałujące na materię w posłuszeństwie jakimś prawom natury, jest fałszywe i śmieszne. „Grawitacja to nie tylko dobry pomysł – to prawo.” Jednak rzeczy nie spadają dlatego, że siła zwana grawitacją ściąga je w dół. Spadają, ponieważ kochają i są posłuszne Temu, który nimi włada. Wiatr i fale były posłuszne Panu, zanim je powstrzymał.

Chesterton słusznie zauważył, że szaleniec to nie człowiek, który stracił rozum. To człowiek, który stracił wszystko z wyjątkiem rozumu. Pierwszym krokiem do wolności jest dostrzeżenie kajdan. Na szczęście nie trudno sprawić, by pęta Oświecenia zadźwięczały. Jeśli nie wierzysz w smoki, olbrzymy, centaury i jednorożce, to jesteś dzieckiem urodzonym i wychowanym w smoczej jamie.

Jednak nie jesteśmy rewolucjonistami. Wszystko ma swoje miejsce. Precyzyjne matematyczne myślenie jest darem od Boga, który pozwala nam budować domy i mosty, a także projektować piękne wzory na narzuty. Nie mamy jednak umieścić matematyki w intelektualnym sanktuarium, czcić ją i podporządkować całe życie jej równaniom i wzorom.

Po tym, jak Oświecenie pochwyciło go za kark i wstrząsnęło kilka razy, Rudolf Bultmann wezwał nas do demitologizacji Pisma św. Prawdziwe jednak zadanie, jakie stoi przed nami, polega na czymś wręcz odwrotnym – na remitologizacji Biblii. Co więcej musimy zremitologizować zrozumienie historii. Musimy postrzegać świat i to, co go napełnia, jako zaklęte i magiczne miejsce. Ciąży na nas przekleństwo, które stępiło nasze umysły. Dlatego teraz tępo wpatrujemy się w ten magiczny świat i historię naszej rasy, która opowiada o chwalebnej walce między wielką nieprawością i jeszcze większą szlachetnością. Siedzimy tak jak kołki w płocie i zastanawiamy się, dlaczego film jest taki nudny. Bynajmniej! To my jesteśmy tępi, a nie historia nudna.

Odwracając się od tego grzechu, musimy pamiętać, że nawrócenie to coś więcej niż psychologiczna sztuczka. Nie wyrwiemy się z niego przez zapamiętanie kilku paradoksów i spoglądanie na świat przez krzywe zwierciadło. Chrześcijanie nie poprowadzą walki przeciwko współczesności przez to, że zaczną się ubierać jak obsługa zlotu fanów science-fiction. Nie musimy stać się pokręconymi dziwakami ani też pozostać zrodzonymi na nowo trybikami w maszynie.

Bóg uczynił świat z niczego i nasączył go swoją chwałą. Smok zwiódł naszych prarodziców. Bóg obiecał posłać szlachetnego Księcia, potomka kobiety, który zabije smoka. Odwieczne Słowo stało się Księciem i wypełniło wszystkie obietnice. Urodziliśmy się w szlachetnej rodzinie tego Księcia. Nasze życie ma byś godne naszego urodzenia.

 

Autor jest pastorem Christ Church w Moscow, Idaho, i redaktorem „Credenda Agenda”.
Artykuł ukazał się w „Credenda Agenda” vol. 14. nr 6.