Pragnienie cudu

Bogumił Jarmulak

Czy Bóg także dzisiaj czyni cuda? Oczywiście. A skoro tak, to czy z równą częstotliwością jak za czasów Jezusa, Mojżesza czy Eliasza? Nie jest to podchwytliwe pytanie, ale wynik analizy opisanej w Biblii historii Bożego ludu. Uważny czytelnik na pewno zauważył, że istniały trzy okresy szczególnego nasilenia cudów związanych z osobami Mojżesza, Eliasza i Jezusa. To oznacza, że Boże działanie się zmienia – Bóg pozostaje niezmienny, ale różnicuje swe zaangażowanie w ludzkie sprawy.

Zastanówmy się nad plagami egipskimi, przejściem przez Morze Czerwone, wodą wytryskującą ze skały, manną i przepiórkami na pustyni, słupem ognia i dymu prowadzącym Hebrajczyków przez pustynię, przejściem przez Jordan, zdobyciem Jerycha – któż z nas nie marzył o tym, by na własne oczy zobaczyć i na własnej skórze doświadczyć choćby jednego z tych niezwykłych wydarzeń. Bo właśnie są one niezwykłymi wydarzeniami i w historii zbawienia miały do spełnienia określoną rolę, a mianowicie nauczyć Izrael bojaźni Bożej (5. Mj. 29:1-8), rzuciły strach przed Bogiem i jego ludem na inne narody (Joz. 2:9-11), potwierdzić Boże posłannictwa i wieść przekazaną przez Jezusa (Jan 20:30-31) i apostołów (Hbr. 2:4).

A jednak, kiedy Izrael zajął Kanaan, cuda powoli ustępowały zwykłemu życiu – codziennej pracy i obowiązkom, cotygodniowemu sabatowi, corocznym świętom, które miały przypominać o cudownym wyjściu z Egiptu i zajęciu Ziemi Obiecanej. Owszem zdarzały się niezwykłe ocalenia z ręki wrogów, ale po nich znów następowała „codzienna rutyna”. Izrael miał żyć, pamiętając o cudownym wyzwoleniu, a nie oczekiwać cudu każdego dnia (2. Mj. 13:3, 5. Mj. 5:15).

Podobnie Jan kończąc Ewangelię, wspomina liczne znaki dokonane przez Jezusa, ale zauważa, że wiara potomnych musi oprzeć się na jego pisemnej relacji o cudach. Chodzi o to, by cudowne działanie Boga w przeszłości nie straciło z biegiem czasu nic ze swej realności ani cudowności. Gdybyśmy to widzieli na własne oczy, nie byłoby bardziej cudowne ani przekonujące. Chodzi też o to, że wiara musi opierać się na Piśmie Świętym, które jest najwyższym (w pełni wiarygodnym) autorytetem.

Niestety, zbyt często przypominamy bogacza z przypowieści Jezusa, który prosił Abrahama, by posłał Łazarza do jego jeszcze żyjących braci z ostrzeżeniem przed wiecznym potępieniem. Na to Abraham odrzekł, że jeśli bracia bogacza nie dają wiary Pismu Świętemu, to „choćby kto z umarłych powstał, też nie uwierzą” (Łk. 16:31).

Nasze żądanie, czy też oczekiwanie znaku (cudu), może wynikać z braku wiary, wcale nie być świadectwem pobożności – podobnie jak powątpiewanie w to, że Bóg czyni cuda i szukanie naturalistycznego wytłumaczenia wszystkich niezwykłych wydarzeń.

Mamy zatem żyć wiarą opartą na Biblii – objawionej woli Boga. A czego Pan od nas żąda? „Pełnienia sprawiedliwości, umiłowania życzliwości i pokornego obcowania z Bogiem twoim” (Micheasz 6:8). Co to w praktyce oznacza? Czytajmy Prawo Boże, poznawajmy jego przykazania (których przestrzeganie jest przejawem miłości do Boga i bliźniego, patrz 1. Jana 5:3 i Rzym. 13:9), uczmy się z Biblii licznych zawartych w niej historii, przyswajajmy sobie przypowieści – bo to skarbnica Bożej mądrości, która poprowadzi przez życie i nauczy, jak służyć Bogu wypełnianiem codziennych obowiązków i jak znajdować w tym radość i spełnienie.

Pragnienie cudu przypomina chodzenie z głową w chmurach – tak bardzo zajęci jesteśmy tym, co niezwykłe (i niestety często nierealne), że zapominamy o rzeczywistości, w której żyjemy i w której Bóg nas osadził. Skutkiem tego staje się zaniedbywanie złożonych na nas przez Boga podstawowych obowiązków wobec Stwórcy, rodziny, znajomych, etc.

Tak właśnie stało się zborze w Tesalonikach, gdzie oczekiwanie na powtórne (cudowne) przyjście Jezusa zaabsorbowało wiele osób do tego stopnia, że zapomnieli o pracy na utrzymanie siebie i rodziny, co nie znalazło zrozumienia w oczach Pawła, a wręcz przeciwnie – spotkało się z ostrą reprymendą: „Jeśli ktoś jest nieposłuszny słowu naszemu, w tym liście wypowiedzianemu, baczcie na niego i nie przestawajcie z nim, aby się zawstydził” (2. Tes. 3:14).

Skąd zatem bierze się to pragnienie cudu? Sądzę, że z fałszywie pojętej duchowości, która (podążając za neoplatonizmem) gardzi codzienną przyziemnością, a ceni tylko nieziemską niezwykłość. Ale przecież Bóg postawił nas na ziemi jako istoty duchowo-cielesne, byśmy właśnie tacy mu służyli. Życie na ziemi nie można traktować jako oczekiwanie na wyzwolenie od ciała i odejście duszy z tego świata. Przecież zbawienie dotyczy nie tylko duszy (jakby można bez szkody odłączyć ją od ciała), ale całości – ducha i ciała. Co więcej, całe stworzenie oczekuje odkupienia (Rzym. 8:19-21), a my nowych niebios i nowej ziemi (2. Pt. 3:13).

Myślę, że pragnienie cudu wynika, przynajmniej częściowo, z naszego lenistwa. Po prostu zamiast orać i siać, potem zbierać plony, wolelibyśmy otrzymywać chleb w cudowny sposób z nieba. Zamiast porządnie nauczyć się do egzaminu, wolimy iść do kościoła i „powierzyć nasze sprawy Panu”, powołując się przy tym na Pismo: „Wszystko mogę w tym, który mnie wzmacnia, w Chrystusie”. To wydaje się być tak bardzo duchowym. Ale czy rzeczywiście takie jest?

Musimy zadać też pytanie o następstwa ustawicznego oczekiwania na cud. Niestety często jest nim rozczarowanie Bogiem, który nie spełnia naszych oczekiwań. Podobnie wielu Żydów było rozczarowanych Jezusem, który nie spełnił ich oczekiwać co do osoby Mesjasza.

Paweł w odpowiedzi na problemy w Tesalonikach napisał: „My zaś napominamy was, bracia, żebyście tym bardziej obfitowali i  gorliwie się starali prowadzić żywot cichy, pełnić swe obowiązki i pracować własnymi rękami, jak wam przykazaliśmy, tak abyście wobec tych, którzy są poza zborem, uczciwie postępowali i na niczyją pomoc nie byli zdani” (1. Tes. 4:10-12). Zatem nie może być tak, że albo oczekuję (a nawet żądam) cudu każdego dnia, albo odrzucam cud i uważam, że wszystko zależy od człowieka – jego zdolności, mądrości i woli. Mamy raczej czynić wolę Boga zgodnie z zasadami, jakie ustalił dla swego stworzenia, pamiętając, że on jest Panem i od jego błogosławieństwa zależy powodzenie naszych przedsięwzięć i wysiłków.

Czy obraz chrześcijaństwa, a także świata nie byłby inny, gdybyśmy przede wszystkim zajęli się tym, co najistotniejsze, nie zaniedbując tego, co mniej ważne? Czy problemy osobiste, rodzinne, kościoła nie wynikają właśnie ze źle pojętej duchowości i wynikających stąd fałszywych oczekiwań co do ingerencji Boga w nasze życie? Czy problem nie polega na tym, że wolimy polegać na grzesznym sercu zamiast poznawać Pismo?