Paweł Bartosik
Kazania są nieodłączną częścią nabożeństwa chrześcijańskiego. W tradycji reformowanej, a również w baptystycznej są one centralnym punktem niedzielnych zgromadzeń. Pozostałe elementy: śpiew, modlitwa czy nawet sprawowanie Wieczerzy Pańskiej – owszem są istotne, ale tym, na co czekamy zazwyczaj jest zwiastowanie Bożego Słowa. Przychodzimy na nabożeństwo, by uwielbić Boga i nakarmić nasze dusze, zasilić je duchową strawą, jaką jest wykład Bożego Słowa.
W sytuacji, gdy świat wokół nas poprzez media, reklamy i codzienne sytuacje promuje antybiblijne filozofie, solidny wykład Bożego Słowa powinien kierować nasze umysły na właściwe tory. Tak właśnie postępowali Juda i Sylas, którzy „licznymi kazaniami napominali i umacniali braci” ( Dzieje Ap. 15:32 ). Widzimy więc, że kazanie nie jest wymysłem kościoła sprzed kilkuset lat, ale już w Biblii mamy liczne przykłady kazań (przemówień) np. Mojżesza, ap. Piotra, ap. Pawła czy samego Jezusa. Wydaje się, że nauczania było więcej niż dzisiaj to ma miejsce. Kazania Judy i Sylasa były „liczne”, ap. Paweł przeciągnął mowę „do północy” ( Dzieje Ap. 20:7 ), Ezdrasz czytał Zakon wobec ludu „od świtu aż do południa” ( Neh 8:3 ).
Nie sądzę, że powinniśmy z tych fragmentów wyciągnąć wniosek, że i my mamy mieć kilka kazań w trakcie nabożeństwa lub że powinny one trwać do północy. Jednak chciałbym zwrócić uwagę na inne aspekty.
W naszych kościołach sytuacja ma się trochę inaczej niż za czasów Edrasza lub Jezusa. Dziś potrafimy co prawda skupić uwagę na 2 godzinnym filmie, w którym wciąż coś się dzieje na ekranie, ale z kolei mamy problemy ze skupieniem się przez cały czas trwania 45 minutowego kazania (i to raz w tygodniu). Przyczyna takiego stanu rzeczy może tkwić w rozpowszechnianiu form aktywnego nauczania w świecie. Formy kształcenia we współczesnej kulturze (świadomie lub podświadomie odwołujące się do instynktów, uczuć) niosą ze sobą także efekty dźwiękowe, wizualne i pobudzają emocje. Obraz wydaje się mieć większą siłę oddziaływania niż samo słowo mówione.
Stąd wielu chrześcijan jest znudzonych kazaniami „bo nie ma obrazków, fotografii, a pastor co najwyżej pogestykuluje lub przespaceruje się tam i z powrotem.” Odzwierciedla to duchowy stan chrześcijan, dla których Słowo Boże przestało być źródłem do którego lgniemy by, zaspokoić duchowe pragnienie. Wolimy wówczas obejrzeć chrześcijańskie filmy, poczytać fascynujące świadectwo lub posłuchać ładnie wykonanej muzyki w wykonaniu chrześcijan. Historie biblijne już nas nie fascynują, a doktryny nudzą i dzielą.
Charakter kazań Sylasa i Judy był zarówno napominający, jak i umacniający (Dz. 15:32). Nie powinniśmy oczekiwać tylko jednego lub tylko drugiego. Niewielu z nas lubi być napominanymi. Zapewne to jest przyczyna, dla której wolimy słuchać więcej zachęty niż karcenia zza kazalnicy. Gdy całe kazanie jest umacniające, jesteśmy zbudowani i zachęceni do gorliwości. Zaś gdy całe jest napominające, mówimy, że zabrakło nam zachęcenia i jesteśmy niezadowoleni, narzekający.
Normalnym zjawiskiem wydaje się, że każdy ma swoich ulubionych mówców i myślę, że nie ma w tym nic złego. Gorzej jest, jeśli wyłączamy naszą uwagę już na początku kazania, bo mówcą jest kaznodzieja, którego mniej lubimy słuchać lub przewidujemy, że i tak nasze oczekiwania będą niespełnione.
Mamy pewne oczekiwania odnośnie kazań w kościele. Nie uzgadniamy naszych oczekiwań z nikim, po prostu my chcemy, by było po naszej myśli, bo jeśli jest inaczej, to szemramy, przenosimy nasze niezadowolenie na innych, jesteśmy znudzeni.
Cechy takie jak: indywidualizm, samodzielność, niezależność – tak cenione dziś w świecie ( na rynku pracy) – przedostają się także do kościołów. Nie myślimy o innych, brakuje nam odpowiedzialności zbiorowej. Bo to my chcemy, aby było, jak chcemy i tu podajemy różne argumenty (najczęściej niebiblijne): „bo zawsze tak było”, „bo wszyscy tak robią”. Nasze oczekiwania co do treści i formy wygłaszanych kazań są różne. Najczęściej mówimy, że lubimy słuchać tematycznych kazań opowiadających o naszych codziennych problemach życia chrześcijańskiego. Natomiast kazania będące wykładem ksiąg fragment po fragmencie są dobre na nabożeństwa środowe lub na dyskusję wewnątrz grup domowych w małym gronie. Ale w niedzielę chcemy słuchać kazań tematycznych (problemowych).
Skąd bierze się takie myślenie? Wydaje się, że głównym powodem takiego stanu rzeczy jest antyteologiczność (niechęć do teologii). Mało jest wśród chrześcijan „studentów Słowa”, chcemy być jedynie czytelnikami Biblii, nie wdając się w rozważanie trudniejszych fragmentów. Tymczasem dobrym przykładem dla nas mogą być bracia z pierwszych wieków chrześcijaństwa. Co oni robili? Po prostu czytali na zgromadzeniach listy apostolskie, które krążyły wówczas po zborach, zgodnie zresztą z intencjami ich autorów (Kol. 4:16, 1 Tes. 5:27). Skąd ten apostolski nakaz, by czytać publicznie listy w zborach? Ich natchnieni autorzy wiedzieli, że to, co wychodziło spod ich pióra, było Bożym listem do chrześcijan, które ci powinny w zborach rozpoznawać jako mające Boski autorytet. Tak też robiono bez względu na to, czy ktoś wówczas uważał listy apostolskie za zbyt teologiczne (lub trudne), czy nie. To było i jest przede wszystkim Boże Słowo, które jest <em>w całości</em> „natchnione i pożyteczne do nauki, do wykrywania błędów, do poprawy, do wychowywania w sprawiedliwości” ( 2 Tm. 3:16).
My niestety często myślimy, że wykład listów apostolskich jest kursem teologii dobrym dla studentów seminariów, ale nie dla nas. Czasem można ponadto usłyszeć dodatkowo głosy, że Stary Testament jest „za stary”, a my jesteśmy pod łaską, więc po co wracać do Starego Przymierza? Pozostają w sumie Ewangelie i Apokalipsa, ale i to staje się dla nas nudne, gdyż przecież znamy już wszystkie historie z życia Jezusa, zaś zainteresowanie eschatologią (czasy ostateczne) w naszych zborach jest niewielkie.
Inną przyczyną takiego stanu rzeczy może być lenistwo. Zamiast gruntownie poznać całość Bożego Słowa po to, by umieć z nabytą z Pism mądrością stosować je w życiu i wedle jego zasad rozwiązywać codzienne problemy, wolimy by ktoś podał nam gotowe rozwiązanie (najlepiej takie, jakiego oczekujemy).
Dobry przykład do naśladowania mamy w Ezdraszu: „Zgromadził się tedy cały lud co do jednego na placu, który był przed Bramą Wodną, i uproszono Ezdrasza, pisarza, ażeby przyniósł księgę Zakonu Mojżeszowego, który Pan nadał Izraelowi. Przyniósł więc Ezdrasz, kapłan Zakon na zgromadzenie, złożone z mężczyzn i kobiet, wszystkich którzy mogli słuchać ze zrozumieniem, a było to pierwszego dnia siódmego miesiąca. I czytał z niego na placu, który był przed Bramą Wodną, od samego świtu aż do południa wobec mężczyzn i kobiet, tych, którzy mogli rozumieć, a uwaga całego ludu była skupiona na treści Zakonu.” ( Neh 8:1-3 ) „A Jeszua, Bani, Szerebiasz, Jamin, Akkub, Szabbetai, Hodiasz, Maasejasz, Kelita, Azariasz, Jozabad, Chanan, Pelajasz, Lewici wyjaśniali Zakon ludowi, który stał w miejscu, i czytali z księgi Zakonu ustęp za ustępem od razu je wyjaśniając, tak że zrozumiano to, co było czytane.” ( Neh 8:7-8 ).
Jan Kalwin, gdy powrócił do Genewy po kilku latach nieobecności, stanął za tą samą kazalnicą, zza której przemawiał wcześniej i rozpoczął pierwsze po latach (w owym kościele) kazanie od słów: „Tak jak czytaliśmy za ostatnim razem”, zaczynając od fragmentu, na którym przerwał niedzielne kazania.
Podobna zdawała się być również filozofia apostoła Pawła, którego celem było nauczanie całej woli Bożej, a nie jedynie jej części (Dz. Ap. 20:27), a najlepszym sposobem do osiągnięcia tego celu jest właśnie systematyczny wykład Bożego Słowa kawałek po kawałku. Tymczasem może zamiast cierpliwie budować piękny dom, układając równo wszystkie cegły obok siebie, wolimy je pięknie oszlifować i rzucać jedna na drugą bez ładu i składu.
Czy jesteśmy znudzeni Bożym Słowem? Czy uważamy, że nie ma praktycznego zastosowania dla naszego życia, więc wolimy omawiać nasze problemy i podsuwać gotowe (wybiórcze?) rozwiązania tego stanu rzeczy?
Chrześcijanie to przede wszystkim „ludzie księgi”. Ludzie Biblii. Ludzie, którzy mają w niej upodobanie i czerpią radość i zachętę ze studiowania i słuchania wykładu Bożego Słowa. O Johnie Bunyanie (autorze słynnej „Wędrówki Pielgrzyma”) mówi się, że był człowiekiem jednej księgi, gdyż czytał wyłącznie Boże Słowo.
Całościowe spojrzenie na Biblię i poszczególne jej księgi pomoże nam w zrozumieniu szczegółów w kontekście całości, a nie w oderwaniu od niej. Czy będzie to tylko teoria bez żadnego praktycznego przełożenia dla naszego życia? Boże Słowo nigdy nie jest tylko suchą teorią. Zatem to, czy poprzestaniemy na niej, zależy wyłącznie od nas. To, czy kazanie jest dla nas praktyczne, zależy od tego, czy potrafimy wprowadzić jego przesłanie w życie. I żaden pastor ani nauczyciel nie zrobi tego za nas.
Artykuł ukazał się w numerze 4/2001 w „Reformacja w Polsce”.