Po co się modlić

Rafał Sielicki

Niewątpliwie większość chrześcijan (jeśli nie wszyscy) nie miałoby najmniejszego problemu z odpowiedzią na to pytanie. Oczywiste jest, że modlitwa jest ważna, potrzebna i w ogóle ma ogromne znaczenie w naszym życiu. Czy ktoś się z tym nie zgadza? Jednak kiedy spojrzymy na praktykę dzisiejszego Kościoła i nasze codzienne życie, to może się okazać, że prawda o wielkim znaczeniu modlitwy jest dla nas tylko prawdą abstrakcyjną albo ma dość nikłe zastosowanie w naszej codzienności.

Dlaczego tak jest? Myślę, że powodem są błędne i nie biblijne założenia odnośnie modlitwy. W modlitwie spotykają się dwie osoby – Bóg i człowiek. A zatem nie można mówić o modlitwie, gdy brakuje jednej z tych dwóch osób. Jednak problemy w zrozumieniu tego, czym jest modlitwa, zaczynają się właśnie tutaj. Zamiast pamiętać o istotnej roli jaką w modlitwie ma do spełnienia zarówno Bóg, jak i człowiek, zaczynamy ignorować znaczenie jednej z tych osób i skupiać się tylko na drugiej.

Niektórzy chrześcijanie czytając o Bożych (odwiecznych) planach, o Bożej suwerenności, o tym, że i tak zawsze i wszędzie dzieje się Jego wola, dochodzą do przekonania (często zresztą nieświadomie), że człowiek  tak naprawdę nie ma żadnego wpływu na rzeczywistość, która go otacza. Czy się modli, czy też nie, i tak będzie tak, jak Bóg tego chce. Ale czy rzeczywiście tak mówi Pismo? Jeśli zgodzimy się z tym stwierdzeniem, to tym samym przyznamy, że wierzymy w fatalizm – rzeczywistość, gdzie już wszystko zostało z góry postanowione i choćbyśmy robili wszystko (łącznie ze stawaniem na głowie), to i tak już nic nie uda nam się zmienić. Zobaczmy do czego w praktyce takie przekonanie nas prowadzi – do apatii, zniechęcenia, bierności, beznadziei. W końcu modlitwa staje się już tylko rutyną, zwyczajem, przestaje nas cieszyć i radować.

Jeśli dopuścimy do siebie myśl, że nasze modlitwy nie mają żadnego znaczenia w Bożych planach, to jesteśmy już blisko duchowej zagłady. Ta źle pojęta Boża suwerenność doprowadzi w konsekwencji do deizmu. Według tej filozofii Bóg stworzył świat, nadał mu określone prawa, po czym odszedł i zostawił go. Stąd deiści twierdzili, że modlitwa ma jedynie sens psychologiczny, ale nie może nic zmienić. Modlitwa sprawi, że poczujesz się lepiej, ale nie oszukuj się – ona nic nie zdziała! Czy nie jest to przerażający pogląd – po co się modlić, skoro i tak Bóg nie działa w świecie (a zatem i w naszym życiu)!

Jednak Pismo daje nam inny obraz modlitwy. Jakub mówi, że „wiele może usilna modlitwa sprawiedliwego” (5:16b); natomiast w Ewangelii Marka 11:24 czytamy takie słowa: „Wszystko, o cokolwiek byście się modlili i prosili, tylko wierzcie, że otrzymacie, a spełni się wam”. A zatem Bóg nie tylko (wbrew poglądom deistów) jest zaangażowany w dzisiejszym świecie, gdyż „podtrzymuje wszystko słowem swojej mocy” (Hbr 1:3), ale także wykonuje swój suwerenny plan i (w przeciwieństwie do fatalizmu) zaprasza  nas do brania w nim udziału. Nasze modlitwy są więc jednym z głównych środków, jakimi Bóg posługuje się, by wypełnić swoje cele. Przez modlitwę mamy przywilej uczestniczyć w realizacji Bożych planów. Czy nie jest to ekscytująca prawda!

Jednak niektórzy chrześcijanie poszli w drugą skrajność. Zaakcentowali rolę człowieka do takiego stopnia, jakby to od niego zależał tak naprawdę rezultat jego modlitw. W takiej sytuacji człowiek kładzie ciężar modlitwy na siebie samego, gdyż jest przekonany, że to od długości i intensywności jego modlitw zależy to, czy zostanie wysłuchany. Często do tego dochodzi przekonanie, że skuteczność modlitw zależy też od czystości serca człowieka i od emocji, które mu towarzyszą w czasie modlitwy. Tu modlitwa staje się czymś mistycznym i uduchowionym. Rezultatem takiego spojrzenia na modlitwę jest ciągłe wgłębianie się w siebie samego, analizowanie swoich uczuć i walka z poczuciem winy, gdy nie spełni się jakiegoś warunku skutecznej modlitwy. Akcentowanie roli człowieka w modlitwie (tak samo jak akcentowanie tylko roli Boga) w konsekwencji prowadzi do tego samego, a mianowicie: zniechęcenia, apatii i  rozbicia  emocjonalnego.

Biblijne spojrzenie na modlitwę nie popada w żadną z tych skrajności, lecz łączy w sobie tę prawdę, że zarówno rola Boga, jak i rola człowieka ma ogromne znaczenie w modlitwie. A więc także my powinniśmy o tym pamiętać, gdy będziemy się modlili. Po pierwsze musimy pamiętać o tym, kim jest Bóg, bo na tym zasadza się cała modlitwa. Świadomość, że Bóg jest suwerenny i czyni wszystko według zamysłu swojej woli, nie powinna nas zniechęcać, ale raczej rodzić ufność, że Ten, do którego wołamy, nie jest bezsilny, lecz, że jest Panem wszechświata (od którego wszystko zależy). A przecież ten Pan wszechświata jest także Ojcem, który pragnie naszego dobra. Z drugiej zaś strony musimy pamiętać, że Boża suwerenność nie zaprzecza tej prawdzie, że modlitwy mają ogromne znaczenie. Bóg ma przygotowane wielkie błogosławieństwa dla swojego ludu, ale tak to zaplanował, że te błogosławieństwa mogą być uwolnione tylko przez modlitwę. Dlatego też możemy być pewni, że wiele rzeczy Bóg nie czyni (czy to w Kościele, społeczeństwie, czy w naszym życiu) właśnie dlatego, że się nie modlimy! Jak czytamy o tym w Jk 4:2b: „Nie macie, bo nie prosicie.”

Zrozumienie tego, jak to możliwe, że Jezus Chrystus jest zarówno Bogiem, jak i człowiekiem nie jest proste. Jednak przyjmujemy tę prawdę, bo tak mówi Słowo Boże. Podobnie powinniśmy uczynić w przypadku modlitwy. Zrozumienie tych dwóch prawd (pozornie ze sobą sprzecznych), że to od naszych modlitw wiele zależy, chociaż Bóg i tak czyni wszystko według zamysłu swojej woli, nie jest łatwe. Wydaje się, że zrozumienie tego wykracza poza możliwości naszego pojmowania. Jednak musimy iść za Pismem i uchwycić się tych dwóch prawd jednocześnie. Bóg realizuje swój odwieczny i doskonały plan, ale w dużym stopniu my także mamy wpływ na realizację tego planu. W jaki sposób? Właśnie przez modlitwę! Musimy wyryć tę prawdę głęboko w naszych sercach, że jako wierzący jesteśmy odpowiedzialni za modlitwę. Od tego, czy się modlimy, czy nie, wiele zależy! A zatem nie lekceważmy tej prawdy, ale w naszych domach i Kościołach trwajmy nieustannie w modlitwie. (Pamiętajmy – w modlitwie nie chodzi o długość, intensywność, czy emocje, ale po prostu o wytrwałość i spolegliwość na Bogu, że nas wysłucha przez wzgląd na ofiarę Chrystusa). 

Można śmiało powiedzieć, że brak modlitw jest jedną z głównych przyczyn tego, że Kościół Jezusa Chrystusa jest dzisiaj tak słaby i ma tak mały wpływ na społeczeństwo, w którym żyje. Weźmy sobie to do serca (drodzy bracia, starsi i pastorzy) póki nie jest za późno! I – jak powiedział Spurgeon – „nie pocieszajmy się tym, że nie jesteśmy gorsi od innych. Wady innych nie mogą być naszą wymówką”.