(Nie)tolerancja postmodernizmu

BOGUMIŁ JARMULAK

Biada tym, którzy zło nazywają dobrem, a dobro złem, którzy zamieniają ciemność na światło, a światło na ciemność, którzy przemieniają gorycz na słodycz, a słodycz na gorycz.
Izajasz 5:20

 

Poznacie prawdę, a prawda was wyswobodzi.
Ew. Jana 8:32

W dyskusji nad zamachami terrorystycznymi w Nowym Jorku 11 września br. wyraźnie widoczna jest postmodernistyczna interpretacja tolerancji, która zabrania wartościowania światopoglądów. Wielu lewicowych intelektualistów wciąż powtarza, że islam to religia pokoju i miłości, a kiedy premier Berlusconi lub Oriana Fallaci pozwolili sobie na krytykę islamu jako obcego, a nawet wrogiego chrześcijańskiej cywilizacji światopoglądu, od razu odezwały się z ich strony głosy oburzenia. Ci, którzy są piewcami tolerancji wobec innych światopoglądów, nie znaleźli jednak miejsca na tolerancję dla tych, którzy ośmielili się podważyć założenia wstępne ich światopoglądu i wskazać na ich destrukcyjne konsekwencje (kiedy toleruje się zbrodnicze światopoglądy lub zamazuje granicę między dobrem i złem). Kiedyś tolerancja oznaczała prawo do niezgadzania się, czyli do wolnego wyrażania i bronienia swojego światopoglądu (oczywiście w ramach prawa i poszanowania podstawowych wolności). Jednak w postmodernistycznym świecie nikt nie ma prawa wynosić swojego światopoglądu nad inne, a tym samym nikt nie ma prawa do wartościowania światopoglądów. Tolerancja oznacza tu brak wartościowania i to właśnie dlatego nie wypada krytykować np. islamu. Z tego też powodu ci sami intelektualiści wyrażali święte oburzenie, kiedy Talibowie kierowani przekonaniem o wyższości islamu i fałszu buddyzmu niszczyli pomniki Buddy.

Nie powinno jednak dziwić, że we współczesnej Europie krytyka jakiegoś światopoglądu bądź religii spotyka się ze zdecydowanym brakiem tolerancji. To skutek filozoficznego pluralizmu, który nie tylko stwierdza, że żyjemy w świecie pełnym różnych i często sprzecznych systemów filozoficznych, ale przyjmuje taki stan rzeczy za pożądany. Wynika to z postmodernistycznego pojmowania prawdy, która może nawet gdzieś istnieje, ale jest niedostępna – niepoznawalna. Twierdzenie to jest oparte na założeniu, że aby poznać prawdziwie, trzeba poznać całkowicie. A skoro całkowite poznanie jest niemożliwe, to jasne jest, że wszelkie twierdzenia o poznaniu prawdy (lub prawdziwym poznaniu) są przejawem ograniczenia i duchowej pychy. Następnym krokiem w tym rozumowaniu jest to, że skoro nikt z nas nie poznał prawdziwie, dlatego nikt nie ma prawa mówić, że jego poglądy są lepsze od innych, ponieważ są jedynie wyrazem odczuć i przypuszczeń, nie zaś ostatecznym stwierdzeniem, jak się rzeczy mają. Stąd też możemy co najwyżej mówić tym, co prawdziwe „dla mnie”, ale nie o tym, co prawdziwe dla wszystkich.

Dlatego twierdzenie o wyższości jednego światopoglądu nad innym jest wg postmodernizmu przejawem groźnego fundamentalizmu (nazywanego przez niektórych nawet intelektualnym faszyzmem), dla którego nie ma miejsca na świecie i któremu należy dać zdecydowany odpór. To właśnie w takiej postawie i wśród takich ludzi postmoderniści widzą zagrożenie dla utopijnej wizji świata wolnego od bólu i cierpienia. Jaka jest ich recepta na taki świat? Unikanie ostatecznych i jednoznacznych twierdzeń na temat moralnej wartości ludzkich przekonań, postaw, a nawet działań. Dlaczego? Gdyż, jak sądzą postmoderniści, pozwala to unikać konfliktów. Ale czy niechęć postmodernistów do „intelektualnych faszystów” nie wynika z przekonania o wyższości ich własnego światopoglądu? Czy konsekwentny postmodernista może w oparciu o swoje założenia wstępne w ogóle mówić o wyższości czegokolwiek? No i wreszcie, czy unikanie konfliktów nie prowadzi do postępującej atomizacji społeczeństwa, gdzie  ludzie ze sobą nie rozmawiają, a nawet się unikają? Gdzie tu miejsce na dyskusję, której celem jest poznanie prawdy?

Postmodernizm (w swej konsekwentnej postaci) rozbija się o własne twierdzenia. Skoro bowiem z powodu braku prawdziwego poznania nie można dokonać oceny światopoglądów, to i twierdzenie postmodernizmu, że nic nie jest pewne, nie jest pewne, a konsekwentne posługiwanie się postmodernistycznymi strukturami myślenia prowadzi do samozaprzeczenia, czyli do absurdu.

Jednak Pismo Święte daje nam podstawę do wartościowania – jest nią objawienie Boga, który doskonale zna nie tylko siebie, ale i stworzony świat. Ponieważ Jego twierdzenia o sobie samym i świecie są prawdziwe, dlatego też twierdzenia oparte na właściwym zrozumieniu tekstu biblijnego są również prawdziwe. Są co prawda teologowie, którzy mówią, że mowa nieskończonego Boga jest niezrozumiała dla ograniczonego człowieka, ale to twierdzenie kłóci się z jasnym przesłaniem Biblii, że Bóg przemówił, by prawdę o sobie i stworzeniu uczynić jawną (choć nie pełną). Ta objawiona prawda ma prowadzić do wykształcenia określonych wartości, postaw i czynów. Bóg przemówił, byśmy Go zrozumieli, a jest to możliwe dlatego, że jesteśmy stworzeni przez Niego i na Jego obraz. To znaczy, że Bóg wbudował w stworzenie odpowiednie mechanizmy umożliwiające człowiekowi odebranie informacji od Boga. Z kolei za prawdziwym, choć niepełnym, poznaniem idzie prawdziwa interpretacja faktów i ich ocena, która ma na celu zaprowadzenie właściwych relacji między człowiekiem i jego otoczeniem.

Możliwość prawdziwego poznania Boga i świata oznacza, że nikt nie może uciec w pozornie bezpieczny świat postmodernizmu, gdzie brak absolutów i jednoznacznej interpretacji sprawia, że granica między dobrem i złem nie istnieje (a co najmniej nie za bardzo wiadomo, gdzie się znajduje). Wiara w taki świat sprawia, że lewicowi intelektualiści wiodą na ulice tysiące ludzi, by domagać się końca wojny z Talibami. Ale czego naprawdę domagają się ci ludzie? Odstąpienia od wymierzenia sprawiedliwości. Dlaczego? Bo nie wierzą w sprawiedliwość, gdyż  postmodernizm z góry wyklucza możliwość osądzenia postępowania człowieka w kategoriach dobra i zła (nie znaczy to, że wszyscy postmoderniści są w tym konsekwentni, niemniej jednak ich światopoglądowe założenia w konsekwencji prowadzą do takiego wniosku).

Jako chrześcijanie stoimy na stanowisku, że prawda jest poznawalna, co daje podstawy do osądzania ludzkiego postępowania, a także nagradzania dobrych i karania złych. Dlatego reakcja rządu Stanów Zjednoczonych na atak terrorystyczny (akcja zbrojna przeciw terrorystom i krajom ich wspierającym) jest dla nas zrozumiała i słuszna, bo przecież po to Bóg ustanowił władzę państwową, by zapewniła mieszkańcom bezpieczeństwo. Twierdzimy też, że właśnie chrześcijaństwo jest jedynie słusznym światopoglądem, przez co narażamy się na oskarżenie o nietolerancję i to głównie ze strony postmodernistycznych piewców tolerancji. Co więcej, będąc przekonani o wyższości Biblii nad Koranem, musimy bronić wolności, którą niesie chrześcijaństwo, byśmy nie stali się drugim Afganistanem.

Na czym zatem polega biblijna tolerancja i czym się różni od postmodernistycznej? Przede wszystkim na poszanowaniu bliźniego, który został stworzony na obraz Boga. Po drugie, na poszanowaniu życia, którego jedynym Panem jest Bóg. To dlatego jako chrześcijanin nie rzucę się z pięściami na oponenta tylko dlatego, że nie zgodził się ze mną w dyskusji. Dlatego też spór zaczynamy od dyskusji, przedstawienia wiarygodnych świadectw i odwołujemy się do godnych zaufania osób, które mają rozstrzygnąć spór, nie zaś od obelg i rękoczynów. To wszystko po to, by dotrzeć do prawdy o  zjawiskach, wydarzeniach i słowach. Bo nasz stosunek do nich zależy właśnie od poprawnej, czyli zgodnej z rzeczywistością, ich interpretacji. Jednak ponieważ tolerancja nie jest odstąpieniem od dążenia do prawdy, dlatego nie może stać się przyzwoleniem na zło. Dlatego jeśli ktoś wykorzystuje wolność do czynienia zła, musimy się mu sprzeciwić, a państwo ma w takiej sytuacji obowiązek wkroczyć i ukarać przestępcę. By tego dokonać, musimy rozpoznać i trzymać się standardu dobra objawionego przez Boga. Również w tym widać wyższość chrześcijaństwa nad postmodernizmem, który odrzucając możliwość prawdziwego poznania, usuwa standard dobra pozwalający na osądzanie zła, co prowadzi do coraz większego zamieszania i dwuznaczności w prawodawstwie i sądownictwie, a także ocenie ludzkich zachowań. Taka postawa nie może przynieść nic dobrego, bo z pomieszania dobra ze złem nigdy nie narodzi się dobro.

Jak zatem rozmawiać z postmodernistami? Cierpliwie i uprzejmie z całą jednoznacznością wskazując na wewnętrzną sprzeczność postmodernizmu, która prowadzi do absurdu. Zaraz potem musimy ukazać prawdę chrześcijaństwa. Czy mamy to czynić dlatego, że nie lubimy postmodernistów? Bynajmniej! Raczej dlatego, że chcemy, by również oni poznali prawdę, która przynosi wolność i sprawiedliwość.

Artykuł ukazał się w numerze 4/2001 w „Reformacja w Polsce”.