Grzech: bunt przeciw Bożemu Słowu

Mateusz Wichary

„I dał Pan Bóg człowiekowi taki rozkaz: Z każdego drzewa tego ogrodu możesz jeść, ale z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść, bo gdy tylko zjesz z niego, na pewno umrzesz.”

Nie ma grzechu, jeśli nie ma prawa. Nie ma przestępstwa w kraju, w którym prawa nie ma. Przestępstwo oznacza przestąpienie czegoś, wyjście poza coś; podobnie grzech. Grzech, takim jaki poznajemy go od początku w Księdze Rodzaju, to przestąpienie Bożego Słowa. Dlatego więc, zanim zaczniemy zastanawiać się nad przestąpieniem (grzechem), zastanówmy się najpierw, czym jest owo Słowo, któremu nasi rodzice byli nieposłuszni.

Boże Słowo
Poprzez ów nakaz po pierwsze Bóg określił wolność Adama i Ewy. Wskazał, czyli nazwał czyny dobre, połączone z Bożym błogosławieństwem: dla Adama i Ewy było to robienie wszystkiego, oprócz jedzenia z owoców jednego drzewa. To ważne, bo to oznacza, że Boże Słowo określa nam granice. To coś, czego człowiek upadły w grzech nie lubi. Lubimy myśleć, że możemy wszystko. Tymczasem Bóg widzi to zupełnie inaczej. On nas stworzył i On również wyznaczył sposób, w jaki mamy żyć. I dał nam pewne granice zachowania, które Jemu się podoba. I nic nam do tego, jakie i dlaczego. On jest Twórcą, my dziełem Jego rąk.  Stąd wolność, w tym wolność do czynienia zła i dobra, jest określona przez Boga.

Dalej, to, co Bóg dla nas wyznaczył, jest bezpieczne i dobre. Jego Słowo prowadzi nas ku błogosławieństwu. Pewnie, że ogranicza. Ale jednocześnie chroni. Nikt nie powiedział, że człowiek ma prawo poznać wszystko. Sięgnąć po wszystko, co wydaje się  być w zasięgu jego potencjalnych możliwości.  Bóg wie, co jest dla nas dobre. Wie, jak nas stworzył. I nas kocha, czyli możemy być pewni, że nasze losy nie są Mu obojętne.

Dalej, Bóg dając człowiekowi prawo, traktuje go bardzo poważnie. Jak dojrzałą, prawdziwie podobną do Niego istotę. Gdyby Bóg traktował Adama i Ewę jak niedojrzałe, głupiutkie dzieci, ogrodził by to drzewo, sprawił, że nie mieliby jak zerwać owocu. Tymczasem w sposobie, w jaki Bóg konfrontuje ludzi ze złem, widzimy, że traktuje człowieka bardzo serio. Wymaga, wręcz domaga się od niego dojrzałości, odpowiedzialności. Oto moje słowo: Nie zrywaj. Zerwiesz – pożałujesz. Masz wolność wybrać źle. Nie powstrzymuję Cię. Powiem Ci tylko: To bardzo źle się skończy – umrzesz.

Jakże często dzisiaj nikt nas tak nie taktuje. Państwo zabrania nam np. prawa do noszenia broni właśnie dlatego, że inaczej niż Bóg traktuje nas od początku jako niedojrzałe, niezdolne do przyjęcia odpowiedzialności istoty, które trzeba uszczęśliwiać mimo woli; za które trzeba decydować; którym trzeba ograniczać odpowiedzialność we wszelki możliwy sposób. I oczywiście, kiedy ktoś nas tak traktuje, to tacy się stajemy. Ulegamy temu. Stajemy się niezaradni; zagubieni kiedy musimy ponieść jakiś naprawdę duży ciężar decyzji na własnych ramionach. Jakże często również spychamy odpowiedzialność na innych!

W tym fragmencie widzimy, jak zupełnie inaczej Bóg do nas podchodzi. Stworzył nas na swoje podobieństwo – swoje, Twórcy, odpowiedzialnego za historię, za doprowadzenie wszystkiego do dobrego końca; Osoby, która zawsze jest wierna swemu Słowu, która traktuje wszystkie swoje zobowiązani poważnie. I w związku z tym wymaga od nas podobnej postawy. Dlatego Pismo zmusza nas do odpowiedzialności. „Zapłatą za grzech jest śmierć” (Rz 6:23). „Uwierz w Jezusa, a będziesz zbawiony” (Dz 16:31). „Straszna to rzecz wpaść w ręce Boga żywego” (Hbr 10:31). Proste, jasne słowa. Odpowiedz, jak chcesz. Pamiętaj jednak, że jesteś człowiekiem. Bóg uczynił cię istotą odpowiedzialną za swoje życie i choćbyś uciekł od odpowiedzialności przed wszystkimi innymi, od zdania sprawy przed Bogiem nie uciekniesz. Możesz się zżymać, udawać, że słuchasz, rozważać, samemu oszukiwać – proszę bardzo. Użalać nad sobą, starać Nim manipulować, udawać głupiego – twoja decyzja.  Na Bogu to nie robi wrażenia. Bóg domaga się odpowiedzialności. I kiedyś osądzi cię za całą niedojrzałość, na którą sobie pozwalałeś, mniemając, że potraktuje cię, jak niezdolną do samostanowienia istotę.

Dalej, Bóg wartościuje nasze czyny, czyli nadaje im pewną moralną jakość. Mówi, że są rzeczy dobre (podobające się Mu, za które obdarza błogosławieństwem) i złe (które Mu się nie podobają, i za które karze). To bardzo ważne. Dobro i zło to nie są jakieś pojęcia, które możemy wypełnić treścią według własnego widzimisię.  Wtedy by tak naprawdę nie było żadnego dobra ani żadnego zła. Ty mówisz jedno, a ja coś przeciwnego. Kto ma rację? Ja dla siebie, a ty dla siebie. Czyli wszystko jest względne. Nie ma żadnego prawdziwego, absolutnego dobra ani zła. Nie ma więc również żadnego grzechu, nie ma żadnej kary za grzech. Jesteśmy tacy, a nie inni i tyle. Nikt nie ma prawa nas osądzać. Wszelkie zasady są zmienne. Jedyne, co je ustanawia, to nasza zgoda wspólna na to, by ich przestrzegać. To oczywiście rodzi pytanie o prawo do karania tych, którzy się z nami nie zgadzają. Jakim prawem? Dlaczego mielibyśmy im coś narzucać? Jedyna możliwa odpowiedź brzmi: bo jesteśmy silniejsi. Ostatecznie więc, kiedy nie ma Bożych zasad, mamy tylko jedną, która pozostaje: siła.  I kiedy popatrzymy na świat wokoło, to tak naprawdę, pomimo okrągłych zdań polityków i filozofów, tak właśnie jest. Ten, kto jest silniejszy, nazywa jedno dobrem, a drugie złem. I zmusza resztę do posłuszeństwa.

Dlatego też chrześcijanie zawsze byli niewygodni, pomimo swojego pragnienia, by po prostu wieść ciche życie we wszelkiej pobożności i uczciwości. Rzucali bowiem wyzwanie każdej ludzkiej władzy, która istniała, i która chciała w wolności i niezależności definiować, co jest czym. Sprowadzali ją na ziemię. Pokazywali, że jest prochem, że pomimo jej roszczeń do Bożych cech, jest zależna od Stwórcy, i że Jego zasady, bez względu na całą siłę i wpływ, jaką dysponuje, są kłamstwem, o ile nie poddają się Bogu.

W końcu, Bóg określa karę za grzech. „Na pewno umrzesz.” Jest w tym jakaś powalająca suwerenność. Bóg nie pyta się Adama i Ewy, co o tym myślą. Nie robi referendum, czy aby nie jest zbyt surowy. Bóg po prostu mówi. A moc Jego Słowa wynika nie z naszej akceptacji, ale z tego, kto je mówi. Czy to widzimy? Jeśli nie, prawdopodobnie podchodzimy do Jego Słowa spaczeni dzisiejszymi zasadami rządzenia. U Boga nie ma demokracji. Bóg jest teokratyczny. On rządzi. On wie. On nas w końcu kocha. Więc nie dyskutujmy. Boże Słowo na pewno jest pewne, dobre i sprawiedliwe, nawet gdy surowe. Lepiej więc weźmy je sobie do serca!

Kuszenie
Zastanówmy się teraz nad przebiegiem kuszenia. „Czy rzeczywiście Bóg powiedział?”. Pierwsze, co uczynił wąż, to zadał to fundamentalne pytanie. Atak szatana zawsze rozpoczyna się od poddania w wątpliwość Bożego Słowa. To bowiem poddaje w wątpliwość Jego władzę nad światem; sens Jego definicji dobra i zła. Czyli, ostatecznie, sens wierności człowieka Bożemu prawu; zasadom, które On wyznaczył. Nie ma już dobra i zła; nie ma żadnych granic, które powstrzymują człowieka od grzechu. Bóg nie powiedział – wszystko to staje się względne; złudne. Bez Bożego Słowa to człowiek definiuje świat. Oczywiście pod dyktando szatana, który nie dodaje, że tak naprawdę wolności nie ma. Jest bowiem albo życie w grzechu, albo życie w czystości. Żyjąc bezgrzesznie, człowiek podobał się Bogu i zyskiwał Jego błogosławieństwo. Żyjąc w grzechu jest poddany grzechowi, który zaczyna nad nim panować, prowadząc do dalszej bezbożności. Człowiek więc tak naprawdę wybiera tylko zależność. Od prawdy, czyli Bożego Słowa i Jego Dawcy; od kłamstwa, czyli alternatywnej „prawdy” tego, który będąc stworzeniem stwierdził, że wie lepiej, jaki jest świat i kto nim powinien rządzić.

Każde kuszenie rozpoczyna się od tego stwierdzenia. Bóg, który nie przemówił, oznacza Boga, którego istnienie jest wątpliwe; który nie stawia, bo nie może, będąc wątpliwym bogiem, żadnych wymagań. Którego istnienie nie ma więc większego wpływu na życie człowieka, bo nie może mieć. Który może istnieć, a może nie istnieć. Poradzimy więc sobie bez niego. Nie jest nam niezbędny. Sami sobie ponazywamy świat. Sami sobie określimy, co jest jakie. I sami przed sobą będziemy odpowiadać.

Jak odpowiadać na kuszenie? Pan Jezus dał nam przykład pozytywny; Ewa negatywny. Najprościej jak można: Bóg rzeczywiście powiedział tak i tak.

Ewa nie udzieliła jasnej, prostej odpowiedzi: Tak, rzeczywiście Bóg powiedział, że nie ze wszystkich drzew ogrodu wolno nam jeść. Zamiast tego, dodała od siebie (jakże lubimy siebie we wszystkim, co robimy, ów mały cenny wkład): „ani się go dotykać.” Tak Bóg nie powiedział. Dotykać mogli, ile dusza zapragnie.

Niektórzy komentatorzy zwracają uwagę na jeszcze jedną okoliczność: Gdzie był Adam? Powinien być przy żonie; nie powinien jej zostawić samej. Ewa nie powinna z nim rozmawiać sama.

Na pewno… będziecie jak Bóg
Drugi krok kuszenia to dostarczenie alternatywnej obietnicy. Obietnica Boża była prosta: Zachowaj moje Słowo, a będziesz żył. Przestąpisz je, a na pewno umrzesz. Szatan daje swoją wersję opisu świata. Jest bardzo bezczelny – naśladuje Boga. Ma swoje „na pewno.” To atak frontalny – jego „na pewno” kontra Boże. Bóg mówi, że umrzesz, a ja, że nie. Szatan jednak jeszcze coś dodaje –  własną obietnicę, oraz racjonalizuje zachowanie Boże w jej świetle. Obietnica ta, to oczywiście, że będą jak Bóg. A racjonalizacja ta, to wyjaśnienie motywacji Boga: Bóg nie troszczy się o wasze dobro. Zabiera wam coś dobrego, zabiera wam szczęście. Chce coś zachować dla siebie, co wam się należy, co powinien wam dać.

Jakże często szatan w taki właśnie sposób do nas przychodzi! Mówi: Boże prawo jest szorstkie, surowe, chłodne. Nie wierz, że za nim stoi miłość. Uwierz mi. Popatrz, ja chcę ci tylko dać coś miłego. Jestem po twojej stronie. Chcę dla ciebie więcej dobrych rzeczy niż ów chłodny Bóg. Popatrz, mi tylko zależy na twoim dobrze. Jaki ja mam w tym interes, by cię oszukiwać? To ty przecież będziesz przez to miał się lepiej, nie ja; jedyne, co chcę zrobić, to altruistycznie ci pomóc, pokazać coś, o czym akurat wiem, bo mi na tobie zależy. Wiem, co tracisz; wiem, co mógłbyś zyskać. Oczywiście, zrobisz, jak chcesz. Ja cię nie zmuszam. Ale czyż przynajmniej nie warto się zastanowić nad moim słowem?

Decyzja
I tu chyba jest najtrudniejszy i najbardziej brzemienny w skutki moment. Czy szatan ma rację? Czy ma prawo pytać o rozpatrzenie jego wersji wydarzeń w świetle Bożej jasnej opinii na ten temat? Na pozór wydaje się to całkiem słuszne, wręcz roztropne. Nasze doświadczenie potwierdza raczej, że należy spojrzeć na każdą sytuację z różnych stron; wziąć pod uwagę opinię innych, choćby różniła się od naszej. Otóż nie. Czego by nam nie mówiło nasze doświadczenie, należy pamiętać, że kiedy pytamy się o Boże zdanie, wszelkie odrzucenie Jego zdania, wszelkie o nie (Boże zdanie) pytanie, czy aby na pewno jest słuszne, nie jest żadną roztropnością, ale właśnie czystą, bezwstydną niewiarą. Cóż bowiem zrobiła Ewa godząc się na rozpatrzenie opinii szatana? Odrzuciła Boże „na pewno.” Stwierdziła, że nie, że wcale nie „na pewno.” To się jeszcze okaże, czy „na pewno” i to ja o tym zadecyduję. Jakże zwodzi nas pycha! Kiedy odrzucamy Boże zdanie, jednocześnie uznajemy, że wolno nam rozpatrzyć sensowność definicji podanych przez Boga!

Cóż więc robi Ewa? W jakiż to wspaniały, skuteczny i rozstrzygający sposób jest w stanie osądzić, kto ma rację? Ktoś powiedział, że Ewa była pierwszym naukowcem. Rozpatrzyła bowiem opinie Boga i szatana w świetle obserwacji; poddała obie definicje badaniu zmysłów: „A gdy kobieta zobaczyła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia i że były miłe dla oczu… zerwała z niego owoc i jadła.”

Po drugie, zwiodła Ewę chorobliwa ambicja – owoce były dla niej „godne pożądania dla zdobycia mądrości.” Chciała wiedzieć sama, bez Boga, jak to jest. Zapomniała w czyim świecie żyje. Zapomniała, kim jest. Poczuła się bardzo dowartościowana opinią szatana o swych nieograniczonych możliwościach i zjadła.

Czy Bóg powiedział, że owoce te będą niemiłe dla oczu? Nie. Czy Bóg powiedział, że będą wyglądać jak śmiercionośne? Nie. Drzewo poznania dobra i zła nie różniło się fizycznie od innych drzew. Jedyną różnicą był Boży opis; określenie go przez Boga w inny sposób niż wszystkie inne.

Jest w tym jakaś żałosność. Wspaniała (we własnych oczach) Ewa, która właśnie zdecydowała, że jest w stanie rozpatrzyć obiektywnie, jak się rzeczy mają, rozsądzić między Stwórcą a przebiegłym zwodzicielem, udaje się do tak ograniczonego i nieużytecznego narzędzia, jakim są zmysły. Poświęcić nieśmiertelną czystość, przyszłość miliardów potomków, wieczne szczęście dla badania naukowego! Dla werdyktu: O, ono wygląda dobrze! A więc jest dobre, czyż nie? Aż przykro o tym myśleć.

Tutaj właśnie tkwi sedno grzechu – nasza pycha, która polega na odrzuceniu 100% pewności Bożego Słowa. Grzech nie zaczął się w zerwaniu owocu, ale od decyzji o zerwaniu owocu, która wzięła się z przekonania, że wolno mi uznać, sprawdzić, kto ma rację. To zrównanie Bożego autorytetu z autorytetem szatana, stworzenia. To zatarcie granicy pomiędzy Bogiem a człowiekiem. To pycha. To bałwochwalstwo.

Jaka jest twoja reakcja, gdy czytasz Pismo? Gdy dociera do ciebie Boża definicja świata? Celów, jakie powinieneś przed sobą stawiać; sposobu życia, jaki Bogu się podoba; wartości, które powinny być dla ciebie ważne; działań, od których powinieneś się powstrzymywać; działań, których nie powinieneś zaniedbywać?

Czy rozpatrujesz je na równi z innymi poglądami? Kto decyduje w twoim życiu? Kto ma ostatnie słowo? Kto jest Bogiem twojego życia, który decyduje o tym, co jest czym; co wolno, a czego nie; co warto, a czego nie; co powinno się, a czego nie?

Pamiętaj! Już istnieją, niezależnie od twojej na nie zgody, definicje dobra i zła, ludzi potępionych i zbawionych, błogosławionych i przeklętych, głupich i mądrych. Pozostaje tylko pytanie: Czy będziesz na tyle mądry, że je przyjmiesz? Czy będziesz żył w ich świetle? Czy raczej będziesz się buntować przeciwko Bogu, pragnąc żyć w kłamstwie, w ciemności, w pysze i upadku?  Niech Bóg nas wszystkich od tego uchroni.

Artykuł ukazał się w numerze 1/2003 „Reformacja w Polsce”.