Dzieci i Królestwo

Bogumił Jarmulak

„Wtedy przyniesiono Mu dzieci, aby włożył na  nie ręce i pomodlił się za nie, lecz uczniowie szorstko zabraniali im tego. Ale Jezus rzekł: ‘Dopuśćcie dzieci i nie przeszkadzajcie im przyjść do mnie, do takich bowiem należy Królestwo Niebieskie’. Włożył na nie ręce i poszedł stamtąd.”
Ew. Mateusza 19:13-14

Podstawą niewłaściwego stosunku uczniów do dzieci było fałszywe zrozumienie Królestwa Bożego i miejsca dzieci w Królestwie. Wydawało im się, że Królestwo to przede wszystkim sprawa dorosłych, a zatem dzieci, jeśli odgrywają w nim jakąkolwiek rolę, to na pewno drugorzędną. Stąd ich szorstki sprzeciw wobec rodziców przynoszących swoje pociechy do Jezusa. Znajdowali się w drodze do Jerozolimy, by, jak im się zdawało, objąć panowanie wraz z Jezusem, lecz oto ktoś śmie zawracać Jezusowi głowę dziećmi.

Ten epizod z życia Jezusa skłania nas do zastanowienia się nad naszym stosunkiem do dzieci. Na szczęście nie jesteśmy zdani na samych siebie, gdyż Biblia wiele mówi na ten temat.

Kiedy Mojżesz przypominał Izraelowi słowa przymierza, jakie Bóg z nimi zawarł, powiedział: „Słuchaj, Izraelu, Pan jest naszym Bogiem – Panem jedynym. Będziesz miłował Pana, Boga twojego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił. Niech pozostaną w twym sercu te słowa, które ja ci dziś nakazuję. Wpoisz je twoim synom, będziesz o nich mówił przebywając w domu, w czasie podróży, kładąc się spać i wstając ze snu. Przywiążesz je do twojej ręki jako znak. Niech one ci będą ozdobą przed oczami. Wypisz je na odrzwiach swojego domu i na twoich bramach.” (5Mj. 6:5-9).

Z tych słów wynika, że wedle zawartego przymierza Boga z Jego ludem najważniejszym obowiązkiem rodziców wobec dzieci jest wpojenie im Bożych przykazań i wychowanie w pobożności. Tak też pisał Paweł do Efezjan: „Ojcowie, (…) wychowujcie [dzieci wasze] w karności i poznaniu Pana” (6:4). Bóg pragnie „potomstwa Bożego” (Mal. 2:14).

Musimy pamiętać, że dzieci nie rodzą się z naturalną skłonnością do karności, posłuszeństwa rodzicom, porządku, samodyscypliny. Zostawione same sobie może nie umrą z głodu, ale na pewno pójdą własnymi drogami, za głosem serca. Jak czytamy w Przypowieściach: „Rózga i karcenie udziela mądrości; lecz chłopiec pozostawiony sam sobie jest wstydem dla matki.” (29:15). Dzieje się tak, bo chodzi swoimi drogami, a nie Bożymi. Dlatego „nie kocha syna, kto rózgi żałuje, kto kocha go – w porę go karci.” (Przyp. 13:24). Oczywiście, nie są to słowa zachęty do znęcania się nad dziećmi, lecz do wychowania ich w karności. Ucząc je posłuszeństwa rodzicom, wpajamy im posłuszeństwo Bożym przykazaniom i autorytetom ustanowionym przez Boga.

Pamiętajmy, że wychowujemy je w pierwszej mierze dla Boga, a nie dla siebie. Dlatego mamy je ukształtować na podobieństwo Chrystusa, nie zaś na swoje podobieństwo. Nasze dzieci nie mają być dla nas drugą szansą na spełnienie naszych marzeń o sławie i dostatnim życiu. Nie możemy je zmuszać do tego, by realizowały nasze plany i nasze cele.

Salomon daje taką radę rodzicom: „Wychowuj dziecko odpowiednio do drogi, którą ma iść, a nie zejdzie z niej nawet w starości” (Przyp. 22:6). Jaką drogę maja obrać nasze dzieci? Jak ma wyglądać ich życie? Na czym mają je oprzeć? Te pytania muszą wpływać na wychowanie dzieci. W jaką drogę je wyprawimy, taką też będą szły. Oczywiście, nie jest to zasada absolutna. Zdarza się, że dzieci z dobrych domów schodzą na manowce. Lecz to nie zdejmuje z rodziców odpowiedzialności za właściwe przygotowanie dzieci do życia.

Ponieważ mamy wychować dzieci „dla Pana”, to cały proces wychowania i kształcenia musi być skoncentrowany na Chrystusie. Inaczej nie będziemy przyprowadzać je do Jezusa, lecz odciągać od Niego. A skoro wychowanie ma być chrystocentryczne, to Pismo Święte i katecheza nie mogą stać na uboczu, lecz stanowić fundament wychowania – wychowanie musi być przesiąknięte i ukształtowane przez Pismo.

To bojaźń Boża jest początkiem wszelkiej mądrości. Dlatego nadrzędną zasadą kształtującą i porządkującą proces wychowania musi być „poddanie wszelkiej myśli w posłuszeństwo Chrystusowi” (2Kor. 10:5). Tylko tędy prowadzi droga do dojrzałości – odpowiedzialnego decydowania za siebie w oparciu o zasady Bożego prawa.

Takie wychowanie sprawi, że nie będą aspołeczne, wiecznie zapatrzone w siebie, ale chętne do pomocy innym. Nie będą niedzielnymi chrześcijanami, lecz będą żyć dla Chrystusa każdego dnia. Nie będą uganiały się za próżnością, lecz z satysfakcją wykonywały pracę, do jakiej je Bóg powoła – czy to nauczyciela, czy stolarza, czy policjanta. Nie dadzą się zwieść piękną, acz pustą, retoryką, lecz będą zdolne do odróżnienia prawdy od fałszu. Co więcej, pokochają prawdę i sprawiedliwość.

Jak mamy to uczynić? Ucząc je patrzeć na świat oczyma Chrystusa. Jeśli tak podejdziemy do sprawy, to zobaczymy, że dzięki tej zasadzie sprawimy, że cały proces wychowania i edukacji stanie się chrześcijański. Nie tylko wpoimy dzieciom biblijne wartości, ale także ucząc je np. geografii, pomożemy im ujrzeć w otaczającym świecie Bożą moc, mądrość i dobroć. Ucząc historii, wskażemy na działanie Boga zmierzające do realizacji Jego planu. Ucząc matematyki czy fizyki, pozwolimy zobaczyć mądrość Bożą w uporządkowaniu świata. W końcu pokażemy im Chrystusa jako Pana całej rzeczywistości. W Nim przecież „wszystko zostało stworzone (…), na Nim wszystko jest ugruntowane” (Kol. 1:16-17).

Oczywiście podstawą naszego wychowania i kształcenia dzieci musi być Biblia. To ona w całości świadczy o Chrystusie (Łk. 24:27). To ono jest „natchniona przez Boga i pożyteczna do nauki, do wykrywania błędów, do poprawy, do wychowania w sprawiedliwości, aby człowiek Boży był doskonały, do wszelkiego dobrego dzieła przygotowany” (2Tm. 3:16-17). A to oznacza, że sami musimy stać się znawcami Biblii, by móc nauczać jej dzieci. Lecz nie tylko znawcami, również entuzjastami. Bo jak nasze dzieci mają ją pokochać, jeśli w nas nie widzą tego zapału i podekscytowania Pismem Świętym i wprowadzania jego nauczania w życie? To samo dotyczy modlitwy, członkostwa w kościele itp.

Dzieci na nas patrzą. Naśladują w dobrym i w złym. Musimy być dla nich dobrym przykładem. Nasze domy muszą być miejscem, gdzie panuje atmosfera pobożności. Nie mówię tu o pokręconej dewocji, ale o codziennym życiu zasadami Pisma Świętego w prawdzie i miłości. Myślę, że bardzo dobrą i pomocną praktyką jest wspólne codzienne czytanie i rozważanie Biblii połączone z modlitwą. Nie musi być ono długie. Ważne, by było regularne i naturalne.

Niestety szkoła nam w tym nie pomoże. Co najmniej od czasów Reformacji dostrzeżono siłę zistytucjonalizowanej edukacji. Znaczącym czynnikiem w stłumieniu Reformacji w Polsce były szkoły jezuickie i nierozsądna szlachta protestancka, która posłała do nich dzieci. Dziś nie mamy wielkiego wyboru. To władza państwowa określa program nauczania w obowiązkowych szkołach. To tam nasze dzieci spędzają po kilka godzin dziennie z wolna nasiąkając świeckim humanizmem, w którym nie ma miejsca dla Boga objawionego w Biblii (nie wspominając o innych zagrożeniach czyhających na nasze pociechy w murach publicznych szkół). Tym bardziej zmusza nas to do dołożenia starań, by ukształtować w naszych dzieciach chrześcijański charakter, wpoić im umiłowanie Biblii, chrześcijańskie wartości, przygotować do stawienia czoła niebezpieczeństwom, jakie na nie czekają. Nie możemy odizolować je od świata i nie to jest naszym zadaniem, ale możemy i winniśmy przygotować je do życia w świecie, by nie zboczyły z drogi pobożności, by czymś normalnym było ich pozostanie w kościele, a nie opuszczenie go po osiągnięciu tzw. wieku buntu.

Oczywiście, wychowanie dzieci w pobożności wymaga wysiłku, inaczej niż puszczenie ich samopas. Nie wystarczy, że dzieci mieszkają razem z nami. Dzieci nie nauczą się pobożności przez osmozę. Nie przeniknie ona do ich umysłów i serc po prostu przez przebywanie z rodzicami. Ale niech nas to nie zniechęca. Niech zachętą dla nas będą słowa: „Wychowuj dziecko odpowiednio do drogi, którą ma iść, a nie zejdzie z niej nawet w starości.”

Pamiętajmy o przykładzie Tymoteusza, o którym Paweł napisał: „Dziękuję Bogu, któremu służę jak moi przodkowie z czystym sumieniem, gdy zachowuję nieprzerwaną pamięć o tobie w moich modlitwach. W nocy i we dnie pragnę cię zobaczyć – pomny na twoje łzy – by napełniła mnie radość, na wspomnienie nieobłudnej wiary, jaka jest w tobie; ona to zamieszkała pierwej w twojej babce Lois i w twej matce Eunice, a pewien jestem, że [mieszka] i w tobie. (…) Trwaj w tym, czego się nauczyłeś i co ci powierzono, bo wiesz, od kogo się nauczyłeś. Od lat bowiem niemowlęcych znasz Pisma święte.” (2Tm. 1:3-5).

Tymoteusz został dobrze wychowany. Od „lat niemowlęcych znał Pismo”. Choć ojciec był Grekiem i wygląda na to, że nie był chrześcijaninem, to jednak matka skutecznie wpoiła mu zamiłowanie do Pisma, co doprowadziło go do dojrzałej wiary w Chrystusa i ukształtowało w nim prawdziwie chrześcijański charakter. W wyniku tego wyrósł na człowieka szczerze zatroskanego o dobro innych ludzi. W Liście do Filipian czytamy: „Nie ma drugiego takiego, który by tak szczerze troszczył się o was, bo wszyscy inni szukają swego, a nie tego, co jest Chrystusa” (2:20-21). Dowiadujemy się, że ta troska o innych brała się u Tymoteusza z troski o dzieło Pańskie. Służba Chrystusowi i przyniesienie Jemu chwały było nadrzędnym celem i motywacją Tymoteusza. To sprawiło, że umiłował prawdę i sprawiedliwość, potrafił ją odróżnić od fałszu i bezprawia, stawić im czoła, obnażyć i napiętnować.

Oto zadanie, jakie stoi przed nami – wychować i wykształcić Tymoteuszy do pracy w kościele i społeczeństwie dla dobra ludzi i na chwałę Chrystusa, zatroskanych o bliźnich, skoncentrowanych na Chrystusie, oddanych Bożemu dziełu i przygotowanych do obnażania fałszu i obrony prawdy.

Wychowując dzieci, kształtujemy pokolenie, które już wkrótce zajmie nasze miejsce. To, co im przekażemy, czego je nauczymy i jaką postawę w nich wykształcimy, decydująco wpłynie na przyszły charakter rodzin, kościoła i państwa.

Nie przeszkadzajmy naszym dzieciom przyjść do Jezusa, ale uczyńmy, co w naszej mocy, by pomóc im w tym. Nie wyręczy nas w tym szkoła publiczna, szkółka niedzielna w zborze ani chrześcijańskie obozy. To nam Bóg powierzył nasze dzieci, byśmy wychowali je dla Niego. Oto służba wszystkich rodziców.

Artykuł ukazał się w numerze 1/2000 „Reformacja w Polsce”.