bogumił jarmulak
Każdy z nas chce podejmować właściwe decyzje. Wiemy, że uchronią nas one przed błędami i ich skutkami. Sprawią, że nasze życie będzie lepsze i mniej bolesne. Ale skąd mamy wiedzieć, co powinniśmy uczynić w danej sytuacji i chwili?
Jest wiele popularnych teorii na ten temat. Zajmę się tymi, które spotykamy wśród chrześcijan. Zacznę od
wykładania runa
zapoczątkowanego przez Gedeona. Według tej teorii pragnąc poznać wolę Boga, powinniśmy poprosić Go o jednoznaczny znak, po którego otrzymaniu właściwa decyzja będzie już oczywista. Są jednak co najmniej dwa problemy związane z wykładaniem runa. Po pierwsze, nie był to przykład zaufania Bogu, ale niedowiarstwa. Gedeon otrzymał bowiem wyraźny i jasny nakaz Boży i zapewnienie sukcesu, jednak to mu nie wystarczyło, więc zażądał znaku, który potwierdziłby słowa Pana. Ciekawe jest to, że runo było kolejnym już znakiem, o który prosił – wcześniej otrzymał znak od anioła Pańskiego (Sędziów 6:17-21). Po drugie, nigdzie w Piśmie nie znajdujemy ogólnego zalecenia, by odgadywać wolę Bożą na podstawie znaków, ani też Bóg nie zachęca nas do tego, byśmy o takie znaki prosili. Wyjątkiem są tu urim i tummim – sposób objawiania przez Boga woli, co do zachowania Jego ludu. Nie wiemy dokładnie czym były urim i tummim (niekoniecznie były to losy), wiemy jednak, że w czasach nowotestamentowych nie były już używane. Był to zatem sposób objawiania Bożej woli w czasach przed przyjściem Chrystusa – kulminacją objawienia (patrz List do Hebrajczyków 1:1-2).
Inną teorią poznawania Bożej woli są
otwarte drzwi
czyli możliwości, jakie stoją przed nami. Innymi słowy, jeśli coś chcemy zrobić i możemy to zrobić, to powinniśmy to zrobić. Ale czy na pewno? „Mogę” nie zawsze znaczy „muszę” lub „powinienem”. Ani też „nie mogę” nie musi znaczyć, że mam zrezygnować i nie próbować. Podążanie wszędzie tam, gdzie otwierają się nowe możliwości jest raczej przejawem niedojrzałości niż sposobem rozpoznawania Bożej woli.
Doskonałym przykładem tego, że „otwarte drzwi” wcale nie muszą być jednoznaczne z Bożym nakazem, jest kuszenie Jezusa, kiedy diabeł „otwiera drzwi” przed Jezusem, oferując Mu wszystkie królestwa świata za jeden pokłon, na co Jezus odpowiada, że ma iść precz razem ze swoimi propozycjami.
Ponadto dokonując wyborów, musimy kierować się nie tylko własnym zyskiem, lecz również odpowiedzialnością za innych, np. słabszych w wierze (patrz Rzymian 14). Dlatego czasami nie skorzystamy z okazji stworzonej przez „otwarte drzwi” właśnie ze względu na skutki naszej decyzji na życie innych.
Warto też dodać, że w niektórych sytuacjach brak możliwości działania jest raczej wyzwaniem do działania i stworzenia tych możliwości, niż sygnałem od Boga, że mamy zwrócić się ku czemuś innemu. Inaczej Paweł nie prosiłby o modlitwy o umożliwienie zwiastowania Ewangelii (dosłownie o „otwarcie drzwi”; patrz Kolosan 4:3).
Co więcej, otwarcie zbyt wielu drzwi nie tylko, że niczego nie rozjaśni, ale przyprawi nas o dodatkowy ból głowy, bo z których z nich mamy skorzystać?
Często można usłyszeć, że kiedy mamy
pokój w sercu
odnośnie pewnych zamiarów, to jest to znakiem od Boga, że mamy je zrealizować. Pokój w sercu jest jednak skutkiem pokoju z Bogiem ustanowionego na podstawie ofiary przebłagalnej Chrystusa. Pokój z Bogiem jest obiektywnym stanem, podczas gdy pokój w sercu subiektywnym odczuciem, na które ma wpływ wiele czynników. Możemy odczuwać niepokój dlatego, że chcemy zrobić coś złego i boimy się, że ktoś nas na tym przyłapie. Ale możemy też odczuwać niepokój, ponieważ nie wiemy, jak skończą się nasze przedsięwzięcia. Taki niepokój wynika z ryzyka związanego z podejmowanymi decyzjami, ale nie koniecznie jest znakiem, że to, co chcemy zrobić jest grzechem, a więc wbrew Bożej woli. Warto przypomnieć, że sam Jezus odczuwał niepokój w pewnych sytuacjach (patrz Ew. Marka 14:33).
Ponadto pokój w sercu, będąc subiektywnym odczuciem, nie może stanowić solidnej podstawy dla decyzji. Oparcie się na nim grozi emocjonalizmem, który daleki jest od rozumnej służby Bogu (Rzym. 12:1-2, przy czym tam, gdzie tzw. brytyjka mówi o „duchowej służbie” w oryginale jest mowa o „rozumnej służbie”, co słusznie zachowuje Biblia Tysiąclecia).
Nie zapominajmy też słów Przypowieści: „Kto ufa własnemu sercu, ten jest głupi” (28:26). Aby serce stało się naszym przewodnikiem, musi wpierw samo zostać napełnione mądrością Bożą i stać się rozumne (Przyp. 2:1-6), bowiem pierwotnie tkwi w nim głupota (Przyp. 22:15).
Jak nasze odczucia, tak i
rady przyjaciół
nie zawsze doprowadzą nas do słusznej decyzji. Pismo co prawda zachęca nas, do szukania rady u mądrych (Przyp. 11:14), jednak to właśnie mądrość pozwala rozpoznać dobrych doradców. Chodzi o to, że człowiek nierozumny otoczy się doradcami, którzy zwiodą go na manowce (patrz: Przyp. 7, II Tym. 4:3).
Jak zatem ustrzec się przed błędnymi decyzjami? Czy jest jakiś sposób na dokonywanie słusznych wyborów? Myślę, że już go rozpoznaliśmy i wielokrotnie stosowaliśmy, choć może niekonsekwentnie i niewprawnie. Chodzi mi o
Pismo Święte
i zawarte w nim objawienie Boże, które może uczynić nas „mędrszymi od nieprzyjaciół, (…) rozumniejszymi od wszystkich nauczycieli, (…) roztropniejszymi od starszych” (Psalm 119:98-100). Warunkiem jest przyjęcie, poznanie i przestrzeganie Bożych przykazań (tamże).
Tu pojawia się pewien problem – Biblia nie daje nam dokładnych wskazówek na temat zachowania w różnych sytuacjach. W pewnych kwestiach wypowiada się jasno i jednoznacznie. Kiedy indziej pozostają nam tylko ogólne zasady. To właśnie wtedy pojawiają się trudności z rozpoznaniem Bożej woli i chęć skorzystania z jakiejś pomocy (np. runa). Może chcemy, żeby Bóg wziął nas za rękę i poprowadził, jak prowadzi się dziecko. Ale przecież naszym celem jest dojrzałość, która charakteryzuje się m.in. pragnieniem i zdolnością samodzielnego podejmowania słusznych decyzji w oparciu o ocenę sytuacji i ogólne zasady postępowania. To nas niepokoi, bo wiemy, że nie zawsze podejmujemy właściwe decyzje. Może boimy się też odpowiedzialności związanej z podejmowanie decyzji. W każdym razie niejednokrotnie wolelibyśmy, by inni je za nas podjęli.
Co zatem mamy czynić? Myślę, że przykład małżeństwa pomoże nam w tej sprawie. Z czasem, kiedy mąż i żona coraz lepiej się poznają, coraz łatwiej przychodzi im odgadnąć intencje, zamiary lub pragnienia partnera – i to niejednokrotnie bez słów. Dzieje się tak właśnie z powodu poznawanie siebie nawzajem. Podobnie jest z naszym życiem z Bogiem, którego podstawą jest poznanie Boga – Jego charakteru, sposobów działania w przeszłości oraz wartości i zamiarów. To wszystko zawarte jest w Piśmie Świętym. Dlatego im lepiej je znamy, tym łatwiej przychodzi nam odgadnąć, jaka decyzja spotka się z Bożą aprobatą. Innymi słowy, co Bóg chce, byśmy w danej sytuacji uczynili. Właśnie to jest dojrzałością.
Jeśli tak rzeczywiście jest, to znaczy, że kluczem do rozpoznawania Bożej woli, jest poznawanie Biblii i to takie, którego celem jest czynienie Bożej woli. Pozwoli nam to również na właściwe rozpoznanie i ocenę okoliczności, słuszną ocenę stanu emocjonalnego oraz dobry dobór doradców. Potwierdzenie dla tej tezy znajdujemy w Liście do Efezjan, gdzie ap. Paweł pisze, że posługa nauczycieli w Kościele ma na celu dojrzałość Kościoła, która jest przeciwieństwem dziecinności – naiwnej skłonności do poddawania się wpływom różnego rodzaju szarlatanów (5:11-16). Niezbędne w tym procesie jest „zwiastowanie całej woli Bożej (całego objawienia biblijnego)” (Dz. Ap. 20:27). Zwróćmy uwagę na to, że zaniedbanie tego zwiastowania wiąże się z odpowiedzialnością za cudzą krew (Dz. Ap. 20:26).
Oczywiście, Biblia zachęca nas do rozsądnego podejmowania decyzji, szukania rady przyjaciół i starszych w Kościele oraz zważania na okoliczności – nie wolno nam ignorować faktów ani być obojętnym na podpowiedzi współwyznawców Chrystusa. Jednak to wszystko musi zostać przesiane przez sito Bożego Słowa.
Kościół zatem, a wraz z nim my jako jego członkowie, przetrwa lub upadnie zależnie od tego, czy w swych decyzjach kierować się będzie znakami, odczuciami lub ludzkimi poradami, czy też niezmiennym i prawdziwym Słowem Bożym.