bogumił jarmulak
My, protestanci, mamy problemy z Marią, matką Jezusa. Pewnie dlatego, że utożsamiamy ją z Maryją Królową Polski (i nie tylko). Może dlatego mamy też problemy ze świętami Bożego Narodzenia, podczas których postać Marii wysuwa się na pierwszy plan. To do niej wpierw Bóg posłał anioła Gabriela z radosną nowiną. Jej powiedział: „Znalazłaś łaskę u Boga. (…) Urodzisz syna”, który będzie nazwany „Synem Najwyższego”, on będzie „panował na tronie Dawida”. To na jej widok Elżbieta woła: „Błogosławionaś ty między niewiastami!”. To Maria śpiewa pierwszą kolędę, w której próbuje wyrazić niesamowitą radość z powodu nadejścia od dawna oczekiwanego Mesjasza: „Wielbi dusza moja Pana. (…) Oto bowiem odtąd błogosławioną zwać mnie będą wszystkie pokolenia. (…) Okazał moc ramieniem swoim, rozproszył pysznych, strącił władców z tronów, a wywyższył poniżonych, łaknących nasycił dobrami, a bogaczy odprawił z niczym. Ujął się za Izraelem, sługą swoim, pomny na miłosierdzie, jak powiedział to do ojców naszych, do Abrahama i potomstwa jego na wieki.” Czy powinniśmy do niej dołączyć?
Ale zobaczcie, że ona próbuje opisać to, co w pewnym sensie jest nie do opisania. Widzimy to w Ew. Jana, która zaczyna się od słów przepełnionych treścią aż do granic wytrzymałości: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, a Bogiem było Słowo (…) a Słowo ciałem się stało i zamieszkało wśród nas”. Gdy czytamy Ewangelię, otwierają się nam oczy, zaczynamy coraz więcej rozumieć, ale w końcu Jan, jakby z rezygnacją, informuje nas, że „wiele też innych rzeczy dokonał Jezus, które, gdyby miały być spisane jedna po drugiej, mniemam, że i cały świat nie pomieściłby ksiąg, które by należało spisać”. Jak zatem wyśpiewać to, czego cały świat nie pomieści?
Niemniej jednak już wiemy, że inkarnacja Syna Bożego była wydarzeniem na skalę kosmiczną. Towarzyszyły jej znaki na niebie – pojawiła się nowa gwiazda. Gdy rodzi się następca tronu, towarzyszą temu fajerwerki, ale choćby dorównywały fajerwerkom Gandalfa, to i tak daleko im do nowej gwiazdy zapalonej na niebie – przy niej są jak krótkie spięcie w gniazdku. Bóg rozświetlił niebo swą chwałą i posłał chóry anielskie, by wyśpiewały radość wielką z powodu narodzin Króla, który miał zniszczyć dzieła diabelskie i wyprowadzić na wolność lud trzymany w mrokach niewoli. J. R. R. Tolkien w „Silmarillionie” opisał stworzenie świata jako symfonię najpiękniejszych dźwięków: „Wtedy głosy Ainurów na podobieństwo harf i lutni, fletów i trąb, wiol i organów, i niezliczonych chórów wyśpiewujących słowa, zaczęły kształtować z tematu Iluvatara Wielką Muzykę; z przeplatających się i nieustannie zmiennych melodii wzbiły się harmonijne dźwięki i popłynęły poza zasięg słuchu w głębie i wysokości (…) Muzyka i echa Muzyki rozległy się w Pustce, aż przestała być pustką”. Ewangeliści mówią jednak o czymś jeszcze wspanialszym, bo opisują przecież nowe stworzenie! Tylko jak nam równać się do Tolkiena?
Dlatego uzupełniamy słowa w melodię, a czas w przedmioty i wydarzenia, by na miarę naszych możliwości przyłączyć się do tamtych wydarzeń. Skoro Bóg postanowił, by Słowo stało się Ciałem, to i my stworzeni po to, by Go naśladować, czynimy podobnie – do słów dodajemy symbole. Stąd kolędy, lampki, choinka, makowiec i prezenty. Ale czyż nie są to pogańskie rekwizyty?
Jednak przecież wszyscy żyliśmy kiedyś w Eden. Stąd wspomnienie drzewa życia. Wszyscy żyliśmy w ciemności. Stąd radość ze światła. Wszyscy byliśmy głodni – stąd tłuste i słodkie przysmaki. Wszyscy byliśmy smutni – stąd wino na stole. Wszyscy byliśmy biedni – stąd liczne prezenty. To nie my ukradliśmy poganom symbole – to oni je przywłaszczyli. Tylko czy to jest biblijne?
Wystarczy powiedzieć, że Chrystus jest drzewem życia i światłością pogan. On bogato zastawia przed nami stół i nalewa wino, by wzmocnić zmęczone ciało i rozweselić strapione serca. On jest łaskawym darem Ojca, bez którego nie mielibyśmy nadziei. A skoro, jak napisał Paweł, jesteśmy „listem Chrystusowym”, to nie tylko nasze słowa, ale i nasze uczynki muszą o Nim świadczyć. W pewnym sensie więc nie wolno nam dowolnie wspominać narodziny Króla – mamy je wspominać w prawdziwy sposób. I rzeczywiście, wyrwawszy z kontekstu drzewko, lampki, makowiec i prezenty, możemy uczynić z nich kolejnego bałwana, który przesłoni nam Chrystusa. Ale to samo możemy uczynić również z Pismem św. – wystarczy wyrwać jakiś fragment z kontekstu i już gotowa herezja.
Jednak jeśli Boże Narodzenie to tylko rekwizyty i tradycje, to jest to fałszywe Boże Narodzenie – w jakiś sposób przypomina oryginał, ale nim nie jest. Choć nawet jako falsyfikat składa świadectwo o prawdzie – każdy falsyfikat potrzebuje oryginału. Każde drzewo życia, zapalona w nocy lampka, łakocie i prezent chcąc niechcąc wskazują na Chrystusa. W końcu diabeł nigdy nie wymyślił nic oryginalnego – może tylko wykrzywiać proste drogi Pańskie.
W jakimś momencie jako Kościół Chrystusa musimy dołączyć do Marii i zaśpiewać pieśń o nadejściu Chrystusa Króla. Bo bez Bożego Narodzenia nie byłoby Wielkanocy ani Zielonych Świąt. Bez początku nie ma końca. Może więc nie jest niczym złym obchodzenie tego święta o tej porze roku, gdy ciemność najdłużej zalega ziemię, tak by Wielkanoc wypadła podczas zrównania dnia z nocą, a Zielone Święta gdy dzień osiąga maksymalną długość?