Bogumił Jarmulak
„Po tym poznawajcie Ducha Bożego: Wszelki duch, który wyznaje, że Jezus Chrystus przyszedł w ciele, z Boga jest.” – 1 Jana 4:2
Zazwyczaj musimy przekonywać ludzi, że Jezus jest Bogiem. Ale czy wiemy, dlaczego stał się człowiekiem? I dlaczego wiara w człowieczeństwo Syna Bożego jest miarą chrześcijańskiej ortodoksji?
Kiedy Jan pisał swój list, pojawiły się już w Kościele pierwsze jaskółki nowej-starej herezji, która każe gardzić tym, co materialne, i czcić to, co duchowe. Stworzenie Boże ma jednak nie tylko duchowy wymiar, lecz również materialny: „Ukształtował Pan Bóg człowieka z prochu ziemi i tchnął w nozdrza jego dech życia. Wtedy stał się człowiek istotą żywą” (1Mj. 2:7). Dlatego duchowy upadek człowieka miał materialne skutki. Zbawienie nie ma więc na celu wyzwolić nas od ciała, ale od grzechu, który zepsuł wszelkie ciało. Dlatego też przyjście Jezusa w ciele jest ważne, ponieważ Jego zbawcze dzieło dotyczy nie tylko ludzkiej duszy, ale i materialnego świata: „Stworzenie z tęsknotą oczekuje objawienia synów Bożych, gdyż zostało poddane znikomości (…) w nadziei, że i samo stworzenie będzie wyzwolone z niewoli skażenia. (…) Nie tylko ono, lecz i my sami (…) wzdychamy w sobie, oczekując synostwa, odkupienia ciała naszego” (Rz. 8:19-23).
Pamiętajmy, że człowiek jest nie tylko koroną stworzenia, ale i jego panem. Jako głowa stworzenia nie tylko zarządza nim, ale i odpowiada za nie przed Bogiem. Dlatego skutki jego błędnych decyzji dotykają również resztę stworzenia. Dokładnie tak, jak skutki złych decyzji ojca dotykają wszystkich członków rodziny. Kiedy człowiek zbuntował się przeciwko Bożemu panowaniu, pociągnął za sobą resztę stworzenia w otchłań zniszczenia. Wygnanie z Eden było na swój sposób końcem świata. Bóg mógł zniszczyć do końca całe stworzenie już wtedy. Miał jednak inne plany, co zapowiedział tuż po upadku: „Wtedy rzekł Pan Bóg do węża: (…) Ustanowię nieprzyjaźń między tobą a kobietą, między twoim potomstwem a jej potomstwem; ono zdepcze ci głowę, a ty ukąsisz je w piętę” (1Mj. 3:14-15). Któregoś dnia miał powstać inny człowiek, który tym razem nie ściągnie na świat przekleństwa, ale przyniesie ratunek i błogosławieństwo. Tak też pisze Jan o dziele Chrystusa: „Syn Boży na to się objawił, aby zniweczyć dzieła diabelskie” (1Jn. 3:8). Zatem aby odwrócić skutki upadku musiał pojawić się nowy Adam, który stanąłby na czele nowej ludzkości i nowego stworzenia. „Jak przez upadek jednego człowieka przyszło potępienie na wszystkich ludzi, tak też przez dzieło usprawiedliwienia jednego przyszło dla wszystkich ludzi usprawiedliwienie ku żywotowi” (Rz. 5:18).
Dlaczego jednak grzech jednego człowieka przyniósł śmierć wszystkim i śmierć jednego przyniosła wszystkim życie? Czyżby Bóg karał za grzech nie tylko konkretnego grzesznika? Jak już zauważyliśmy, Bóg postanowił jednak odnosić się do ludzkości na zasadzie przymierza – wyznaczył jej przedstawicieli, których postępowanie pociąga za sobą skutki dla wszystkich, których reprezentują. Gdyby ta zasada nie działała, wtedy Chrystus nie mógłby umrzeć za nas na krzyżu – każdy z nas musiałby umrzeć za własne grzechy. „On grzechy nasze sam na ciele swoim poniósł na drzewo, abyśmy, obumarłszy grzechom, dla sprawiedliwości żyli” (1Pt. 2:24). By odkupić grzeszne ciało, kara za grzech musiała dotknąć ciało. By odkupić człowieka, musiał umrzeć człowiek – nikt inny nie mógł być jego przymierzowym reprezentantem. Człowiek zaś mógł reprezentować resztę stworzenia – wszystko, co Bóg mu poddał.
Jak jednak widzieliśmy, nie mógł być to zwykły człowiek, bo zwykły człowiek rodzi się w grzechu i sam oczekuje śmierci z powodu grzechu. Oto dylemat, którego człowiek sam nie był w stanie rozwiązać – problem urósł do miary tragedii. Pomóc mogła tylko inkarnacja – wcielenie Syna Bożego. Dlatego Słowo stało się Ciałem – Syn Boży i Syn Człowieczy poniósł karę za nasze winy na własnym ciele, by odkupić nasze grzeszne ciała, a wraz z nimi resztę stworzenia. Jezus, prawdziwy Bóg, musiałby stać się prawdziwym i doskonałym (bezgrzesznym) człowiekiem – naszym reprezentantem.
Dlaczego Syn Boży stał się człowiekiem? Dla zbawienia świata, a nie tylko ludzkiej duszy. Ma to bardzo szerokie implikacje. Przede wszystkim pokazuje, że nowe życie w Chrystusie to nie życie poświęcone kontemplacji i ucieczce od materialnego świata, ale sprawiedliwe zaangażowanie się w sprawy tego świata. Po to Bóg stał się człowiekiem, byśmy „dla sprawiedliwości żyli”, a ponieważ jesteśmy przymierzową głową reszty stworzenia, dlatego nasze usprawiedliwienie przyniesie ratunek i jemu.
Wiara w prawdziwe człowieczeństwo Syna Bożego jest miarą chrześcijańskiej ortodoksji, ponieważ jeśli Jezus nie przyszedł w ciele, to grzech wciąż panuje nad światem. Dlatego Paweł z całą stanowczością stwierdził, że jeśli nie ma zmartwychwstania ciała, to nasza religia nic nie jest warta (1Kor. 15:19). To samo widzimy w liście Jana. Czytamy w nim, że ci, którzy zaprzeczali przyjściu Jezusa w ciele, mieli też problemy z okazywaniem bratniej miłości. Dlaczego? Ponieważ istnieje analogia między Bożą miłością ku nam, a naszą miłością ku bliźnim: „Na tym polega miłość, że nie myśmy umiłowali Boga, lecz że On nas umiłował i posłał Syna swego umiłowanego jako ubłaganie za grzechy nasze. Umiłowani, jeżeli Bóg nas tak umiłował, i myśmy powinni nawzajem się miłować” (1Jn. 4:10-11). Właśnie na tym polega miłość, że Jezus przyszedł w ciele i na własnym ciele poniósł karę na nasze winy, aby odkupić nasze grzeszne ciała. Jeśli jednak zredefiniujemy Bożą miłość i odrzucimy pierwszy człon tego stwierdzenia, to odrzucimy i pozostałe, które z niego wynikają. Jeśli ciało się nie liczy, to po co ponosić koszty służenia mu? Nie trzeba będzie wtedy znosić siebie nawzajem w cierpliwości (Ef. 4:2) ani tym bardziej nakarmić łaknącego, napoić pragnącego, przyjąć przychodnia, przyodziać nagiego, odwiedzić chorego lub więźnia. Wtedy z przyjemnością będziemy mówić o miłości jako uczuciu po to, by uciec od definicji miłości jako przestrzegania Bożych przykazań (1Jn. 5:3).
Gdyby nasze ciała miały pójść na spalenie, a dusze po śmierci ponownie złączyć się z Bogiem, wtedy Jezus nie musiałby przychodzić w ciele, a służba Bogu polegałaby na kontemplacji. Skoro jednak przyszedł w ciele, to oznacza, że nie tylko dusza, ale i ciało jest ważne, a służba Bogu polega na sprawiedliwym postępowaniu.