douglas jones
Twierdzi się, że żyrafy nigdy nie były zagrożonym gatunkiem, gdyż ludzie się ich boją. Nie chodzi o to, że ludzie boją się ataku z ich strony, jak w przypadku lwów czy aligatorów, lecz ich zupełnej odmienności, tak jak, powiedzmy, bezpośredniego starcia z drzewem, które by się poruszało: powoli, cicho, wzniośle, obco, komicznie. Żyrafy pojawiające się na ekranach telewizorów czy te w zoo zdają się być efektami specjalnymi stworzonymi dla potrzeb mediów. Lecz kiedy jako mały chłopiec widziałem żyrafy na wolności, stojąc na równinie południowej Afryki, w gorącym powietrzu falującym po sam horyzont, bez ogrodzeń i przewodnika, zatraciłem równowagę. Wydawało mi się, że byłem na innej planecie bez możliwości zrobienia kolejnego kroku. Te dwumetrowe szyje zwężające się u góry. Tułów jakby pokryty białą siatką. Oczy wyniesione wysoko nad ziemię. Śmieszne kolana. Głowy z czułkami. A w dodatku każda potrafiła szlachetnie wytrzeszczać oczy. Jakoś mnie to uderzyło, z czego wtedy niezbyt zdawałem sobie sprawę. Pokrycie terenu sugerowało, że one tam należały, a ja byłem obcy. Okazało się, że ja sam żyję w zupełnie innym świecie. No bo co może być domem dla tych wspaniałych i pełnych uroku potworków?
Materialistyczny światopogląd stał się naraz szary i nudny. Normy przezeń narzucane muszą ukryć tego typu doświadczenia. Nowoczesna kultura, gniewna i nadęta, stara się za wszelką cenę przekonać samą siebie do materializmu, ale nie wytrzymuje próby wobec faktu, że jesteśmy przesiąknięci Trójcą. Nawet materialiści to skryci trynitarianie, gdyż żyją zgodnie z taktem muzyki starożytnego wyznania wiary: „Inna jest Osoba Ojca, inna Syna, inna Ducha Świętego, lecz Ojca i Syna, i Ducha Świętego jedno jest Bóstwo, równa chwała, współwieczny majestat.”
Lecz czym jest Trójca? Próba jej opisania to jak zbyt bliskie podejście do wodospadu Niagara – fascynujące, lecz niebezpieczne; czyste, lecz jakże głębokie; wykraczające poza życie i śmierć. Kościół chrześcijański przez tysiąclecia uznawał objawienie o Trójcy za Źródło Życia, Życie ozdobione Pięknem, Odosobnienie, Lojalność, Szlachetność, Dar oraz Miłość. Chrześcijański Bóg to nie jakiś zbiór bezwzględnych idei albo bezosobowa siła lub też sentymentalny starzec chcący rozprawić się z wszelakim cierpieniem. Trójca to ktoś, do którego w naturalny sposób chcielibyśmy należeć, intrygujący, wspaniały, wesoły, zatrważający Bóg, który potrafi upoić swoją istotą.
Trójca to imię, którego chrześcijański Bóg używa w historii. Jedyne imię Boga to Ojciec, Syn i Duch Święty – trzy szczególne Osoby. Ojciec, Syn i Duch Święty są źródłem osobowości i indywidualności; jedności, lecz również społeczności. Rzeczywistość to w ostateczności nie tylko materia czy siła fizyczna, lecz związek osób, tajemnicza jedność oddanych sobie przyjaciół czy też rodziny.
Ojciec, Syn i Duch Święty objawiają się w Biblii jako zupełnie wolni i równi, choć lojalnie służący sobie nawzajem w celu osiągnięcia wspólnego celu – poświęcania życia dla siebie nawzajem oraz obdarowywania życiem stworzenia, a w szczególności człowieka. Choć są jedno, to Ojciec, Syn i Duch Święty znajdują różnoraki wyraz w historii. Czasami wyraża się to jako głębia, wcielenie czy zamieszkiwanie, a kiedy indziej jako Źródło, Słowo i Pocieszyciel. Mając na uwadze wciągnięcie ludzi w bogactwo i dynamikę trynitarnego życia, Trójca stworzyła świat. Ze względu na ludzki bunt u początków historii Ojciec posłał Syna, aby wyrwał nas ze śmierci i obdarował życiem przyozdobionym przez Ducha Świętego.
Kościołowi chrześcijańskiemu nie zależy zatem na utrzymaniu za wszelką cenę jakiegoś prostego monoteizmu, jak to ma miejsce w islamie, judaizmie czy amerykańskim sloganie – „Jeden naród pod jednym Bogiem.” Lecz chrześcijanie nie są też politeistami ani trój-teistami. Bóg jest Jedno i Trzy, ten sam, a jednak zróżnicowany. Jeden z wczesnych ojców Kościoła, Grzegorz z Nazjanzu, wypowiedział słynne zdanie: „Gdy tylko wyobrażę sobie Jednego, momentalnie olśniewa mnie blask Trzech, a gdy tylko rozróżnię między Trzema, wnet powracam do Jednego.” To największa tajemnica – życiodajna tajemnica. Gani wszelką pychę ludzkiego umysłu i pozbawionego wyobraźni Rozumu. C.S. Lewis zauważył, że „gdyby chrześcijaństwo było tworem naszego widzimisię, byłoby o wiele prostsze. Ale tak nie jest. Nie może się równać z prostotą religii wymyślonych przez człowieka.”
Trójjedyny Bóg jest tajemniczy, złączona Jedność trzech Osób dających pełnię życia i żyjących pełnym życiem. To Bóg, którego poczucie humoru zapiera dech w piersiach, bo przecież stworzył choćby takie żyrafy, a nawet strusie, słonie, lwy, żuki, meduzy, konie i orły.
Jeśli Rene Kartezjusz kiedykolwiek stanąłby pod żyrafą, to Oświecenie nie miałoby miejsca. Żyrafa jest tak realna, iż sprawia, że człowiek zaczyna wątpić w siebie. Lecz pierwsza żyrafa pojawiła się w Europie dopiero dwa stulecia po Kartezjuszu. Jeśli doświadczyłby żyrafy, nigdy nie zwątpiłby w swój słynny wosk – wosk, który staje się symbolem tego, co materialistyczny czy nowoczesny światopogląd robi z rzeczywistością. Zaczyna, opisując wosk jako „dopiero co wyciągnięty z ula, który jeszcze nie stracił słodyczy miodu, nadal zachowuje woń kwiatów, z których został wzięty; jego kolor, kształt, rozmiar są widoczne; jest twardy, zimny, łatwo go trzymać w ręku.”
Ale potem nagle zmienia obraz. Wyobraża sobie, że wosk jest pozbawiany swych cech: „Wystarczy go położyć blisko ognia – giną resztki smaku, zapach wyparowuje, zmienia się kolor, kształt się zatraca, zwiększa się objętość, zaczyna się przemieniać w ciecz, jego temperatura wzrasta, nie można go już trzymać w ręku; można w niego uderzać, ale już nie wydaje dźwięku (…) Kiedy dokonam rozróżnienia na wosk i jego zewnętrze formy i kiedy obedrę go z jego szat, pozostaje całkiem nagi (…) Nie pozostaje już nic, za wyjątkiem czegoś rozciągniętego, miękkiego i plastycznego.”
Innymi słowy, aby dopasować się do granic wyznaczonych przez swój rozum, Kartezjusz pozbawia wosk słodyczy, aromatu, koloru, ciepła, tego co ciekawe, aby w rezultacie zwykły wosk był mniej realny. Ostatecznie odrzuca wszystko to, co w wosku może się zmienić – wszystkie związki pomiędzy zmiennymi, ponieważ „nie był w stanie objąć swoją wyobraźnią tej nieskończoności [zmian].” To, czego jego skończone wyobrażenie nie mogło pojąć, nie mogło być rzeczywiste. Oświecenie musiało zapłacić taką cenę za uczynienie ludzkiego Rozum ostatecznym punktem odniesienia – jeśli czegoś nie da się łatwo zaklasyfikować, trafia na śmietnik. Może lepiej, że nie widział żyrafy – co za wstrętny widok.
Władza i podporządkowanie
Wielu ludzi obrało kartezjańską drogę do nagiego wosku w swym materializmie, modernizmie i postmodernizmie, na Wschodzie i Zachodzie. By sprostać wymogom skończonego rozumu, rzeczy muszą zostać radykalnie uproszczone. Naga jedność jest łatwa do uchwycenia. A kiedy materialista zmaga się z kwestiami czasu, zmiany albo złożonych związków, to naraz słyszymy, że wszystko musi być proste, jasne i jednakowe. Potem dochodzi do twierdzeń, że istota rzeczywistości jest prosta i niezłożona – jednostka, dusza, rozum, materia, zbiorowość, a także bóg są proste i jednakowe na swój sposób. Historia ludzkiej myśli często odnotowywała takie monotonne poglądy na świat i życie. Koniec końców, dla Kartezjusza i innych materialistów, aby móc istnieć, trzeba być jednorakim – liczy się jedynie Armia Jednorodności, wszystko inne topi się jak wosk i nie ma już żadnego znaczenia.
Armia jest tu dobrym słowem, ponieważ umiłowanie prostoty i jednorodności w naturalny sposób łączy ze sobą miłość i władzę. Jeśli liczy się tylko prostota i jednorodność, wówczas musisz nagiąć wszystko inne do tej jednorodności, a to wymaga władzy, czy to za sprawą gilotyn postępującej równości, czy też za sprawą sił zbrojnych nacjonalizmu. Lewica może się różnić sposobem wyrażania od prawicy, ale oba fronty dają się uwieść złudnym powabom jednorodności osiąganej na drodze przemocy.
Władza staje się wartością nadrzędną, ponieważ materialistyczne umiłowanie jednorodności nie potrafi odnosić się do czegokolwiek na inne sposoby. Jeśli coś takiego jak Jaźń, Rozum czy też unitariański, jeffersonowski bóg jest nadrzędną jednością, to odnosi się on do wszystkich innych rzeczy na płaszczyźnie władzy, wiecznej relacji pana i sługi, nadrzędnego i podrzędnego. Wielu materialistów, na przykład, mogło by uznać jeffersonowskiego boga, wielką aspołeczną istot, która nie ma sobie równych. Wszystko inne, czy to materialne czy duchowe, byłoby w jakiś sposób podrzędne względem tej jednej istoty. Natomiast relacja tej istoty do wszystkiego innego, włączając w to ludzi, jest relacją nadrzędności. Istota ta może udawać, że jest dobra i współczująca, lecz jej podstawowe relacje opierają się na władzy i dominacji. Nie może się odnosić do innych rzeczy w sposób złożony, gdyż jej przeznaczeniem jest być jednorodną i prostą, a nie społecznością równych sobie. Nigdy nie dozna życia w społeczności z istotami takimi, jak ona sama.
Gdy materialista bierze Rozum za boga, ten zaczyna funkcjonować w oparciu o władzę. Jako nadrzędny standard prostoty domaga się, aby wszystko stało się proste albo zostało okrzyknięte mianem głupstwa, nierozumnej paplaniny. Pogląd materialistyczny bezustannie podkreśla niezłożoną jednorodność. Dlatego Rozum, zupełnie jak unitariański bóg, odnosi się do ludzi jedynie na płaszczyźnie władzy, a co więcej, w sposób bezosobowy, niczym wielki sędzia, którego oblicze zasłania kaptur, i który wskazuje na konieczność, implikację, zarządzenie, redukcję, sprzeciw i zaprzeczenie. To nie język, jakim posługują się przyjaciele czy kochankowie – to język militarny.
Brutalnie materialistyczny świat, w którym nie ma miejsca dla nadprzyrodzonego republikańskiego boga albo Rozumu lub Jaźni, jest zdominowany przez prostotę, jednorodność i siłę. W świecie Darwina czy Jacka Londona, na przykład, życie polega na dominacji, na władzy. Mocne gatunki żerują na słabych, niektóre zupełnie wymierają, a cały proces zmierza do miażdżącej jednorodności. Brutalna siła wyraża największą głębię.
Nawet po dziesięcioleciach nieustannego serwowania nam materializmu przez media i oświatę, ciągle dziwię się na myśl o niezdarności modernistycznych wizji świata. Przecież są takie wyszukane, nienaturalne. To jakby chcieć pomalować na turkusowo wszystkie opadłe liście czy też twierdzić, że kocha się operę, ale tylko gdy rozbrzmiewa dolne C; Dostojewski też jest wspaniały – mistrz łączników w zdaniu; a tęcza to dopiero coś, jednak była by lepsza, gdyby stała się kwadratowa.
Chociaż Italo Calvino nie był trynitarianinem, niechcący wyraził coś z trynitarnego rozumowania w swoim opowiadaniu pt. „Pozbawiony kolorów,” gdzie opisuje wprowadzenie kolorów na świat. Zanim atmosfera rozpostarła się nad ziemią i przefiltrowała światło słoneczne, ziemia była jednym odcieniem szarości, podobnie jak księżyc. W tym opowiadaniu podobny do człowieka zwolennik kolorów wyjaśnia: „Monotonne (…) ale też spokojne, wszystko jest takie samo (…) Widziałem tylko szarość, jedynie szarość. Nie było ostrych kontrastów. Jedyna biel jaka istniała, o ile istniała, była w samym środku Słońca (…) Brak kolorów był najmniejszym z naszych problemów. Nawet gdybyśmy wiedzieli, że istnieją, uznalibyśmy je za zbędny luksus. Jedyną przeszkodę stanowiło nadwerężanie wzroku, gdy musieliśmy coś lub kogoś upolować, ponieważ gdy wszystko jest pozbawione kolorów, wówczas i trudno cokolwiek odróżnić od tła.”
Bezlitosna szarość – to namiastka tego, jaki mógłby być świat bez Trójcy. Czy w ogóle można wyobrazić sobie świat pozbawiony kolorów? Nawet Calvino był skłonny uznać nikłe stopniowanie cieni. Czy stać nas na więcej? Czy chcemy „udawać Kartezjusza” i brnąć dalej, niż on sam by się odważył, w obdzieraniu rzeczywistości z wszystkiego, co ciekawe, aby znaleźć mały, mroczny, materialistyczny rdzeń? Czy ktokolwiek może sobie wyobrazić świat namalowany przez materialistów?
Zabawa
Język żyrafy jest długi na pół metra, ciemnoniebieski. Kiedy żyrafa się cieli, małe żyrafiątko spada z wysokości prawie dwóch metrów na ziemię – ciekawy początek egzystencji. Pierwszy głęboki oddech. Po godzinie już chodzi. Nowonarodzone i troszkę starsze żyrafy mają mały garb u podstawy szyi, a gdy do tego dojdzie cętkowana i posiatkowana skóra, trudno je zaklasyfikować. Ich postać z pozoru przypomina wielbłąda, lecz cętki wskazują na leoparda. Dlatego naukowa klasyfikacja umieściła je pod szyldem giraffa camelopardalis, czyli coś, czego do końca nie można rozeznać, coś niepoukładanego, po prostu zabawnego.
Jednak nie sposób zaklasyfikować czegokolwiek w kategoriach zabawy bez włączenia w to Trójcy. Materialistyczny pogląd jakiejkolwiek maści musi z założenia odrzucić zabawę. Materialistyczna prostota jest zbyt dominująca, by w ludzkim doświadczeniu zostawić miejsce dla zabawy. Zabawa wymaga pewnej dozy przymrużenia oka, a co za tym idzie pewnej dozy wolności, przyjemności i przygody.
Prawdziwa zabawa wymaga prawdziwej odmienności, kogoś równego, na kogo można naprzeć, szamotać się z nim, a jednak darzyć szacunkiem. Nawet gra przeznaczona dla jednej osoby zakłada istnienie tych zależności. Lecz najczęściej gdy myślimy o sportach, grach planszowych, zabawach czy też przedstawieniach scenicznych, chodzi nam o społeczny aspekt zabawy. Gra w szachy lub koszykówkę z samym sobą nie bawi. Z kolei gra ze słabszym przeciwnikiem może posłużyć celom dydaktycznym, lecz nie stwarza atmosfery przygody i wolności towarzyszącej prawdziwej grze. Ktoś lepszy musi się wciąż powstrzymywać. Prawdziwa gra kocha wyzwanie, jakie jest możliwe w przypadku osób równych sobie i darzących się szacunkiem. Tak jak wtedy, gdy Beatrice żartuje sobie z Benedick’a w Much Ado: „Podczas naszej ostatniej sprzeczki cztery z pięciu jego żartów spaliły na panewce; teraz pozostał mu tylko jeden, więc jeśli ma w sobie wystarczająco humoru, niech go użyje, by opisać, czym się różni od konia.”
Również zabawa mieści się wewnątrz trójjedynego chrześcijańskiego Boga. Trójca to nie tylko tajemnicza jedność, lecz także komunikacja pomiędzy równymi, a jednak odmiennymi osobami. Nie ma w niej miejsca na jednoosobowe szachy. Lewis Smedes tak spuentował stare gdybanie o tym, co Bóg – Ojciec, Syn i Duch Święty – robił przed stworzeniem: „Wszyscy trzej dobrze się bawili. Trzy osoby z mnóstwem wolnego czasu, bez goniących terminów, bez nadrzędnych praw, którym trzeba się podporządkować, bez zagrożenia bytu i bez stworzeń, o które musieliby się martwić. Jeśli w jakiś nadzwyczajny sposób moglibyśmy przyjrzeć się temu z bliska, pewnie napomnielibyśmy Trójcę za marnowanie czasu. Jednak wciąż pozostawalibyśmy kimś z zewnątrz, bez możliwości zrozumienia wolności, którą posiada Trójca. I pewnie zdziwilibyśmy się widząc ogromną przyjemność, którą czerpią z tego, co robią. Pewnie nie ma błędu w stwierdzeniu, że relacje wewnątrz Trójcy w wieczności można porównać do grających ze sobą dzieci.”
W trynitarnym świecie do najważniejszych aspektów rzeczywistości należy wspólnota i zabawa. Lecz jeśli ostateczna rzeczywistość to kartezjańska natura lub niewzruszony Rozum albo wschodni bóg czy też bezpłciowe bóstwo Jeffersona, zabawa staje się wręcz nienaturalna, obca wszelkiemu doświadczeniu. Bóg unitarian nie ma sobie równych, Wschód nie mówi o rzeczywistych różnicach i dlatego poszczególne jednostki nie wiedzą, co mają ze sobą wspólnego. Materializm nie jest stanie zainicjować żadnej gry. Świat, gdzie liczy się tylko władza i jednorodność, nie ma nic do zaoferowania w kwestii zabawy, gdyż liczy się dlań tylko jednostronna dominacja – szachy w pojedynkę.
Lecz na tym nie koniec. Co gorsza, pogląd materialistyczny nie tylko pozbawiony jest podstaw do zabawy, lecz nie może nic powiedzieć o tym, co czeka nas na końcu. W świecie Trójcy Bóg sam w wolny i tajemniczy sposób kontroluje cały przebieg historii, aż po jej kres. Trójca jest gwarancją komedii, a nie tragedii. Historia w świecie Trójcy to gra w większej grze, ostateczny wyraz humoru na scenie. Podobnie jak Hiob zmagamy się z rzeczami, kształtujemy społeczeństwa, kochamy bliskich, lecz te wewnętrzne zmagania nie są ostateczną historią. To tylko pomniejsze gry. Dopiero szersza perspektywa wskazuje na cel wszystkiego – kształtowanie ludu, który może żyć w społeczności z Trójcą – lecz wszystkie pomniejsze zmagania są w ostateczności nie tak poważne, choć w danym momencie zapewne trudne. Ludzie, którzy zbyt poważnie traktują te pomniejsze gry, stają się pomału zwolennikami materializmu – legalistyczni, dominujący, pozbawieni humoru. Natomiast ci, którzy nie traktują ich dostatecznie poważnie, są skazani na nudę.
Materializm nie może zaoferować gry w większej grze. Oddał się całkowicie bezkresnej powadze. Każde zmaganie, to walka do ostatniej kropli krwi; każdy najmniejszy nawet brak powagi, to śmiertelny atak na Gwiazdę Śmierci. Jest tylko ogólny zarys, bez pierwszego planu i tła; nie ma pewności, że sztuka okaże się komedią, a więc zabawa staje się groźną i niebezpieczną utratą kontaktu z rzeczywistością. Rzeczywistość materializmu jest ostatecznie ponura i nakłania nas do przyjęcia jej nawet pod groźbą śmierci.
A jednak zabawa często przenika kultury materialistyczne, nawet Skandynawię. Ktoś oszukuje. Ktoś naśladuje Trójcę, choć się tego wypiera. Ich bogowie są zbyt wątli, aby żyć na tym świecie.
Piękno
Musimy pozbyć się zabawy z ludzkiego doświadczenia. Przecież zabawa zbytnio opiera się na relacjach, jest nazbyt kompleksowa. Zbyt trynitarna.
Lecz nie damy rady usunąć z życia zabawy bez naruszania jego innych istotnych cech. Zabawa często zakłada przyjemny brak produktywności, luksusową nieprzydatność, przepych, który często rozpoznajemy w pięknie. Czym jest piękno? Czym jest brzydota? Możemy zignorować tego typu pytania i żartować sobie z nazbyt sztywnych definicji, lecz tak naprawdę zawsze dokonujemy estetycznych osądów.
Starożytni Grecy, podobnie jak materialiści, zazwyczaj identyfikowali piękno z prostą, ponadczasową, abstrakcyjną właściwością, do której pewne rzeczy pasowały, a inne nie. Gdy ten sposób postrzegania przeżył się, piękno zaczęto radykalnie utożsamiać z osobistym smakiem – kolejny przykład odwiecznego problemu jedności i wielości w materializmie, bez perspektyw na harmonię.
Błędy obu sugerują, że piękno to coś skomplikowanego, co zakłada zarówno jedność, jak i różnorodność. Odkładając na bok teorie, piękno często jest dla nas wydarzeniem. A wydarzenia zakładają istnienie złożonych relacji pomiędzy czasem, tradycją, symbolami, osobami, emocjami i innymi czynnikami. Nie możemy kierować pięknem w sposób sylogistyczny, ale codziennie je rozpoznajemy. Nie każde wydarzenie jest odpowiednie; wiele z nich nie zawiera piękna, lecz niektóre tak. Niektóre twarze i ciała. Niektóre pejzaże i obrazy bądź utwory muzyczne.
Jest wiele sposobów opisywania pięknych wydarzeń. Jednak najczęściej wyróżniamy pewne wydarzenia dlatego, że wyrażają one głębię rzeczywistości. Wydarzenia te gromadzą w jakiś nadzwyczajny sposób całą rzeczywistość na małej przestrzeni czy w urywku czasu. Czasami wyróżniamy je określeniem „sztuka.”
Jednak materializm nie dopuszcza „chwytania uroków chwili,” która często pojawia się w sztuce. Jak to wyraził William Blake: „Ujrzeć świat w ziarenku piasku i niebo w polnym kwiecie, trzymać w dłoni nieskończoność, a w godzinie zamknąć wieczność.” Tego typu związki nie są nam obce, ale nie pojawiają się w jakimkolwiek świecie. Wymagają pewnych bardzo zawiłych, realnych i przenikających całą rzeczywistość zależności pomiędzy poszczególnymi rzeczami. Świat niepołączonych ze sobą atomów nie może tego dokonać, podobnie jak świat czystej jednorodności (gdzie poszczególne cechy się rozmywają). Taki świat może tylko zadowolić się relacją nadrzędnego do podrzędnego. Lecz piękno to coś więcej. Jeśli piękno oddaje głębię rzeczywistości, jaką głębię może wyrazić materializm? Ostatecznie, najbardziej konsekwentny materialista może wskazać jedynie na brutalną siłę i dostosowanie. Lecz to nie przekonuje. W sposób naturalny uciekamy od tego.
„Chwytanie uroków chwili” pasuje jak ulał do rzeczywistości Trójcy, w której życie Jednego wyraża się przez Trzech, a Trzech przez Jednego – „Dzień dniowi przekazuje wieść, a noc nocy przekazuje wiadomość. Nie jest to mowa, nie są to słowa, których dźwięku by nie usłyszano.” Bóg może pokazać Hiobowi lwa, strusia, jastrzębia czy konia i oczekiwać, że Hiob patrząc na części, zrozumie coś z całości. Możemy więc patrzeć na żyrafę i widzieć Tróójcę.
Osobowość
Pogląd materialistyczny usilnie stara się zniszczyć zabawę i piękno. Jak wygląda świat bez nich? Na myśl przychodzi szary świat opisany przez Calvino. Lecz na tym nie koniec. Jaką wartość przypisuje osobowości unitariański czy naturalistyczny świat? Materia nie jest zbyt społeczna, podobnie jak odosobniony bóg Jeffersona. Trzymając się takich poglądów, ludzie kończą raczej na poznaniu bezosobowych związków niż na poznaniu najwyższej materialistycznej rzeczywistości.
Jak na ironię, materialiści kochają osobowość tak bardzo, że starają się ją wszędzie uwypuklić, nie tylko w książkach i filmach. Starożytne mity nieustannie uosabiały materię. Podobnie zresztą Italo Calvino w swych naukowych bajkach pt. Cosmiocomics personifikował atomy, siły i ewoluujące zwierzęta: „Nic nie mogło powstrzymać młodych ryb; waliły płetwami o błotnisty brzeg sprawdzając, czy mogą służyć jako łapy (…) Nasza rodzina, trzeba wspomnieć, włączając w to dziadków, cała była na tym brzegu, miotając się wkoło tak, jakbyśmy nie umieli robić nic innego.” Dlaczego jednak nie pozbyć się całkowicie indywidualności? Bez niej byłoby nudno. Lecz jeśli wierzysz w nudny światopogląd, czerp zachętę z własnej nudy. Osobowość jest potrzebna do wyrażenia tęsknoty za trynitarnością, w której osobowość i indywidualność znajduje swoje korzenie.
Wolność i równość
Materialiści muszą odrzucić również umiłowanie wolności. W Trójcy każda Osoba Boska żyje dla drugiej Osoby. Poświęca się dla drugiej, dając jej życie. Stwarza możliwości bycia kreatywnym. Stymuluje wolność. W Trójcy nie ma dominacji ani egoizmu, jest tylko poświęcenie i wolność.
Lecz w świecie, którym rządzi brutalna prostota i jednakowość, gdzie jest miejsce na ten ideał? Jak to możliwe, by materialista kochał wolność, gdy jego ostateczna rzeczywistość polega na dominacji? Znowu okazuje się, że materialistyczny system nie uznaje wartości wolności. Musi ją zapożyczyć bądź się jej nauczyć, co w ostateczności skłania materialistów do bycia lepszymi ludźmi niż poglądy, które głoszą.
Materializm nie tylko nie stwarza możliwości do wyrażania wolności, ale również przeczy równości. Kiedy materialiści mówią o wolności i równości, wszystko okrywa jakaś tajemnicza mgła. W systemie abstrakcji dwie proste wartości zaciekle się zwalczają, a wzrok materialisty rozbiega się, gdy obie stają obok siebie.
Z jednej strony, nieograniczona Wolność dąży do zróżnicowania, zindywidualizowania i wyjątkowości; z drugiej nieograniczona Równość dąży do ujednolicenia, zuniwersalizowania oraz dostosowania. Typowy przykład nawzajem wykluczającej się dwubiegunowości.
Nieograniczona Równość nieustannie ciąży od indywidualności ku człowiekowi, ku rodzajowi, ku organizmowi, ku oszlifowanej Istocie. Dążenie do abstrakcyjnej Równości skłania do sprowadzania wszystkiego do jednorodności. Abstrakcyjna Równość domaga się odrzucenia lub zignorowania wszelkich różnic pomiędzy ludźmi, aż Ludzkość stanie się jednolitą, niepodzielną masą, Prostotą. Ludzkość obiera status boga i wówczas bluźnierstwem staje się wszelka próba wyrażenia rzeczywistych różnic albo hierarchii lub też stwierdzenia braku równości czy głębokiej antytezy drzemiącej w boskości, którą obrała ludzkość.
Rzeczywista różnica to obraza boskiej Ludzkości – wszelkie jej żądania brzmią podobnie do chrześcijańskich przykazań: Nie będziesz zauważał żadnych różnic! Dlatego nie dziwi, że kiedy odwiedziłem kongres zwolenników materializmu, główny mówca, przełożony kościoła unitariańskiego (w którym tradycyjnie odrzuca się jakąkolwiek wzmiankę o różnicach w tej najgłębszej rzeczywistości) tłumaczył, że „boskość zawiera się nie w wykluczaniu, lecz w równości” oraz, że „miłość jest ponad wszelkie różnice.” Czyli: Nie będziesz miał innych bogów obok Ludzkości w Ogólności.
Nieograniczona Wolność zmierza w przeciwnym kierunku. Dążenie do nieograniczonej Wolności oznacza przyzwolenie na coraz to więcej różnic, ciążenie ku większej wyjątkowości; zezwolenie ludziom na czynienie tego, co chcą, gdyż nie ma punktów styczności dla poszczególnych indywidualności; każdy z nas jest dla siebie światem, małym unikalnym atomem. To dlatego ludzie nie lubią etykietek. Założeniem jest nasza całkowita wyjątkowość, a etykietka stwierdza, że istnieje coś ponad indywidualność – grupy, rodzaje i uogólnienia. Nieograniczona Wolność stwierdza, że jednostka jest cenniejsza niż Ludzkość czy Istota, dlatego dąży do maksymalnego zróżnicowania i w rezultacie walczy przeciwko Równości.
Każdy z tych punktów widzenia ma coś do powiedzenia na temat Równości i Wolności, Jednorodności i Różnorodności. Każda z tych zależności jest niezmiernie ważna, lecz jedynie chrześcijański światopogląd oparty na wierze w Trójjedynego Boga, który utrzymuje jednocześnie trzy w jednym i jedno w trzech, jest w stanie położyć fundament pod równość i wolność. Oświecenie pozbyło się Trójcy, lecz nie mogło się wyzbyć kategorii Równości i Wolności. Próbowało przerobić te wartości, zachowując ich znaczenie i stworzyć pseudo-trójcę. Tylko, że w ich układance kawałki przestały do siebie pasować. Wszystkie dopasowane są na siłę, gdyż w poglądzie materialistycznym, w którym liczą się władza i dopasowanie, nie ma miejsca na wolność ani na równość i dlatego wahadło polityki wychyla się nieustannie pomiędzy tymi dwoma wartościami.
Ironia i humor
Materialistyczny świat ukształtowany przez władzę i podporządkowanie podkopuje nie tylko takie wartości jak wolność i równość, ale także te ważniejsze, bardziej subtelne, jak ironia i humor. Postmodernizm wiele mówi o ironii i jej śmierci, lecz nawet ten nurt materializmu nie był w stanie sprostać tego rodzaju kategoriom. Siła i jednorodność nie są w stanie w naturalny sposób wzbudzić śmiechu. Ironia potrzebuje różnic. Ironia gra w oparciu o niezgodności pomiędzy rzeczywistością a tym, jak się ona jawi, albo pomiędzy oczekiwaniami a tym, co jest. Sednem humoru jest zorientowanie się, że „to nie działa w ten sposób” albo, że „to nie tak.” Kiedy Jack Handy powiedział: „Potrzeba wielkiego człowieka, aby zapłakał, lecz jeszcze większego, aby się z tego śmiał,” przekroczył wiele moralnych zasad – tych wyraźnych i tych subtelnych – kiedy obrażał, wychwalał i rzucał wyzwanie. Jednak do tego potrzebny jest świat, w którym istnieją prawdziwe różnice.
Ironia i humor szczycą się faktycznymi różnicami, lecz władza i jednorodność dążą do czegoś wprost przeciwnego. Chcą zrównać każdą niezgodność; wmówić, że faktyczne różnice tylko jawią się jako takie; łagodzić każdy podział i wymazać wszelką hierarchię i kategorię. Ostatecznie nieograniczona Jedność obraca każdą różnicę w wytwór społeczeństwa, zjawisko wymyślone przez nas, nie będące częścią rzeczywistości. Lecz jeśli to prawda, wówczas znika istota ironii i humoru (oraz metafory!). Jeśli każda różnica to tylko arbitralny wytwór społeczeństwa, szokiem przestaje być mieszanie kategorii. Rzeczywistość jest z plasteliny, podatna na ugniatanie. Dlatego każda nic nie znacząca metafora czy żart są równie dobre jak każda „piorunująca” mieszanina. Jednorodność zabija wszelką niezgodność i różnicę; czyni wszystko szarym i pozbawionym życia. Ironia nie ma już prawa bytu, gdyż potrzebuje zgrabnego zmieszania jednego i wielu, równości i wolności. Oświecenie może chwilowo pozbawić świat trynitarnych kategorii, ale na dłuższą metę zabija istotę człowieczeństwa – żart, metaforę, ironię. Robespierre był nudziarzem.
Seksualność
Po obdarciu świata z zabawy, piękna, osobowości, wolności, równości i ironii, co materializm może powiedzieć na temat seksualności? „Niech mnie pocałuje pocałunkiem ust swoich! Ach, twoja miłość jest przedniejsza od wina!” A on upaja się jej zapachem i piersiami i stwierdza: „Wypukłości twych bioder są jak naszyjnik.”
Eros panuje nad światem, a jednak większość materialistów nie zważa na piękno seksu, podobnie jak ich teorie nie opisują tego, co dzieje się w miłosnym uścisku. W łóżku doświadczają seksualność jako głębię, jako umiłowanie prawdziwej różnicy, jako harmonię ciał, jako poświęcenie, która sprawia drugiemu rozkosz. Lecz żadna z tych wartości nie pasuje do ich opisu świata. Ich dążenie do ujednolicenia podkopuje seksualność. Podobnie jak w polityce, tak i tutaj ich obsesja na punkcie jednorodności i prostoty zamienia płeć na wytwór społeczeństwa, elastyczne kategorie, rozłączone nieskończoności, spokój, który gardzi głębokimi różnicami, na których żeruje Eros, a w rzeczy samej nienawidzi seksualności. Pozbywają się zachwytu i niespodzianki, które wiążą się z doświadczaniem prawdziwego zróżnicowania, a w zamian otrzymują nudną jednolitość. W najlepszym wypadku pogląd materialistyczny domaga się bezpłciowego świata, konformistycznej, papkowatej bezpłciowej utopii. W najgorszym – jego umiłowanie władzy zostawia nas z seksualnością, której kwintesencją jest gwałt. To najlepsze na co stać jeffersonowskiego boga, który zna tylko dominację siły.
Eros ma swoje miejsce w rzeczywistości Trójcy, gdyż nie jest ona prostacko jednorodna, lecz także prawdziwie różnorodna. Nie jest po prostu równa; to raczej równość, która łagodnie współgra z hierarchią, kombinacja poza możliwością zrozumienia przez materialistyczny umysł. Trójca stwarza podłoże dla prawdziwego Erosa, a co zdumiewa jeszcze bardziej – Syn zstępuje, aby przekazać te związki harmonii oblubienicy, którą miłuje i upiększa, a także wprowadza ją (czyli Kościół) do społeczności z Trójcą.
Zachwyt
A kiedy zamieniliśmy już wspaniałość seksualności na dominację gwałtu, pozbyliśmy się też wielu innych rzeczy. Bez tajemnicy erotyki, znika wszelki zachwyt. Jeśli materialistyczna seksualność to w najlepszym razie związek oparty na władzy albo chemiczna reakcja, jakże możemy popadać w zachwyt nad czymkolwiek innym w naturze? Pogląd materialistyczny twierdzi, że prędzej czy później wyjaśni wszystko, byle miał dostęp do laboratoriów. Na wszystko znajdzie właściwą odpowiedź. W zasadzie nie powinno być tajemnic, gdyż wszystko dobrze mieści się w kartezjańskiej szafce z aktami. A zatem materialistyczna rzeczywistość ma ostatecznie tylko jeden wymiar i jest wrogo nastawiona do tajemnicy i zachwytu, z którymi codziennie się spotykamy. Dla materialisty nie istnieje artysta wyrażający zapierającą dech w piersiach kreatywność w naturze; wszystko jest dziełem przypadku, materii i selekcji albo w najlepszym wypadku dziełem beztroskiego boga rysującego kredkami. Lecz również tutaj musimy wyzbyć się najlepszych elementów ludzkiego doświadczenia, tajemnicy, trwogi, zachwytu, gdyż nikomu nie wolno podziwiać nieustającego przypadku. Chciałbym spotkać materialistę, który konsekwentnie żyje w oparciu o te zasady. Normą jest u niego raczej obłuda. Nawet Nietzsche zrozumiał, iż „tylko estetyczny fenomen może usprawiedliwić istnienie i świat.”
Ostatecznie, pogląd materialistyczny odbiera życiu życie. Materializm usunął co przedniejsze elementy rzeczywistości, a pod płaszczem pozorów brak materialnego rdzenia – nie ma gry, piękna, osobowości, wolności, równości, ironii, seksualności, tajemnicy itp.
Opowiadanie Calvino o świecie pozbawionym kolorów dociera do punktu zwrotnego, gdy wokół Ziemi zaczyna formować się atmosfera i ocean, a wtedy „świat nabiera kolorów, coraz to nowych; różowe chmury zgromadziły się w fioletowe cumulusy, które wypuściły pozłacane błyski; a po długotrwałej burzy długie tęcze wyraziły odcienie, których dotąd nie widziano. A chlorofil rozpoczął swoje działanie (…) Biegałem po całej Ziemi i widziałem rzeczy, które dotąd znałem jako szare, i dziwiłem się, że ogień był czerwony, lód biały, niebo błękitne, ziemia brązowa, że rubiny miały kolor rubinowy, a szafiry szafirowy.”
Zwolennik kolorów próbuje odnaleźć kobietę o imieniu Ayl, swoją Ewę, lecz ta przysiadła pod wrażeniem eksplozji kolorów. Spotyka jej przyjaciółki, „skaczące po trawie, podrzucające piłkę w kolorach tęczy – jakże się mieniły! (…) Ich usta były czerwone, zęby białe, a języki i dziąsła różowe. Różowe były także wierzchołki ich piersi. Ich oczy były błękitne, czarno-brązowe, piwne i kasztanowe.”
Wreszcie znajduje swoją Ayl ukrytą w rozpadlinie skalnej. „Ayl! Wyjdź do mnie. Gdybyś tylko widziała.” Lecz ona odpowiada: „Cicho. Jestem tu. Dlaczego tak krzyczysz? (…) Nie podoba mi się na zewnątrz.” W końcu okłamuje ją, aby podstępem wywieść ją na świat kolorów. Lecz gdy dostrzega nowe kolory na twarzy Ayl, ona zaczyna krzyczeć i ucieka w ciemność, a trzęsienie ziemi odgradza ich szarą ścianą kamieni, która przeradza się w górę. Ayl raz na zawsze oddzielona jest od kolorów. A zwolennik kolorów uświadamia sobie, że „jej miejsce nie tutaj” oraz, „że jej doskonały świat przepadł raz na zawsze, przepadł tak bardzo, że nawet nie sposób przywołać go na pamięć. Nic go już nie przypomina.”
Oto znużenie, które nęka naszą wyobraźnię. Jesteśmy przesiąknięci Trójcą. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie konsekwentnego materialistę, który mógłby wyobrazić sobie materialistyczny świat. Czy ktokolwiek z nas by temu sprostał? Czy można schować się przed barwami Trójcy? „Nie podoba mi się na zewnątrz,” mówi Ayl.
A na zewnątrz czekają żyrafy. A to dopiero początek.
Artykuł ukazał się w Credenda Agenda 15/4. www.credenda.org.