Marek Kmieć
Biblia poucza nas, że jesteśmy Bożymi stworzeniami i żyjemy w świecie, który należy do Niego (Ps. 100,3; 24,1). W dwóch poprzednich artykułach stwierdziliśmy, że świat, w którym żyjemy jest Bożym światem. Mówiliśmy również o tym, że każdy żyjący człowiek musi zająć określone stanowisko wobec do tego świata – i to stanowisko, tą odpowiedź na Boży świat, nazwaliśmy światopoglądem. Nie ma człowieka, który mógłby powiedzieć, że nie posiada światopoglądu. I dlatego nikt nie może również powiedzieć, że Bóg go nie obchodzi, że on chce „zostawić Boga w spokoju” i w związku z tym niech Bóg też go zostawi w spokoju. Nie ma mowy o takiej neutralności, gdyż każdego oddechu i każdego uderzenia serca – wszystkiego tego użycza człowiekowi Bóg. Jesteśmy od Niego całkowicie zależni. Dlatego nadejdzie dzień, kiedy On powoła wszystkich przed swój Trybunał. Bóg ma do tego pełne prawo.
W ostatnim artykule była mowa o tym, że ponieważ wszystko należy do Boga – On nieustannie raduje się z siebie samego, ponieważ to właśnie Jego wspaniałości są wszędzie „rozmanifestowane”. On zawsze zazdrośnie szuka swojej chwały i zawsze, w każdym miejscu, ją znajduje.
Światopogląd jest zbiorem najbardziej podstawowych przekonań, które kształtują nasze podejście do całej rzeczywistości. Jednym z najważniejszych pytań, na które odpowiada nasz światopogląd to: „Czy to wszystko ma sens? Czy moje życie ma sens? Po co to wszystko? Czy istnieje jakaś celowość w tym świecie, który jawi się, jako zbiór przypadkowych wydarzeń zmierzających do nikąd?”
Żyjemy w otoczeniu kultury, która nie zauważa żadnego sensu życia. I nie sądzę, by nasze czasy były w tym względzie wyjątkowe. Cała historia myśli świeckiej może być nazwana „historią sceptycyzmu.” Również i dzisiaj wszelka celowość w historii (zarówno ludzkości, jak i w życiu poszczególnych ludzi) jest negowana. Nasza kultura przyjęła maksymę słynnego filozofa naszego wieku, który określił człowieka, jako: „odrobinę szlamu, wyłaniającego się na chwilę ze szlamu po to tylko, aby wkrótce ponownie pogrążyć się w szlam”. Staliśmy się kulturą, która nie planuje na przyszłość, a która żyje tylko „teraz” i dla „teraz.” O przyszłości lepiej nie myśleć, gdyż intuicyjnie wiadomo, że oznaczałoby to konfrontację z Sędzią, który jest Panem celowości wszystkich rzeczy. Tak więc nawet jeżeli myślimy o przyszłości czynimy to zawsze w kategoriach swojego „JA” jako ostatecznego celu i wypełnienia naszych pragnień. I dlatego, dobra materialne, ludzie, różne przeżycia, zamiast nas cieszyć jeszcze bardziej pogłębiają uczucie pustki i osamotnienia. Problem oczywiście nie jest w tym, że wszystkie te rzeczy są złe, ale w tym, że zostały one oderwane od kontekstu, w jakim miały być używane przez człowieka i postawione w innym – obcym i nienaturalnym kontekście. Człowiek, który jest częścią Bożego świata miał używać wszystkiego dla Boga i zgodnie z Jego prawem. Teraz jednak ludzie najpierw odzierają świat z jedynego znaczenia, jakie autorytatywnie nadał mu Bóg, a później wciąż oczekują wypełnienia i znalezienia znaczenia, którego już nie można znaleźć.
Również, jako naród jesteśmy po prostu znudzeni, zniechęceni i zmęczeni. Nic nas już nie podnieca, nic nas nie interesuje, nic nas nie zachwyca, nie ciekawi, nie dziwi. Wszystko już znamy i do wszystkiego już przywykliśmy. Czy może być coś nowego?! Staliśmy się wielkimi sceptykami na wzór tych z Aten (Dz. Ap. 17). Wszystko pokryło szare, zwykłe, codzienne znudzenie. Ciągle za czymś gonimy, po to tylko, aby znowu zaraz popaść w tę samą przeraźliwą nudę.
Ta ogólna apatia manifestuje się również w tym, że przestaliśmy być wdzięczni. Nuda to kryzys wdzięczności i radości. Żadna radość w stylu „Toronto” nic tutaj nie pomoże, wręcz na pewno pogłębi ten kryzys. Nuda musi panować tam, gdzie Boża interpretacja świata została odrzucona. Na wiele różnych sposobów można opisać nasze społeczeństwo. Jedni nazywają nas największymi romantykami, inni mówią, że jesteśmy kłótliwi, a jeszcze inni, że jesteśmy niesłychanie gościnni. Myślę, że można by zaproponować jeszcze jedno określenie. Wydaje się, że nuda zapanowała wśród nas niepodzielnie. Swoją szarością, jak powolnie rozlewająca się maź, zajęła każdą dziedzinę życia, i z wielkim sukcesem zneutralizowała każdą grę kolorów. Staliśmy się ludźmi, którzy są poprostu znudzeni. Nic nas już nie pasjonuje, nic nie zachwyca i nic nie dziwi. A nawet, nic nas już nie bawi. Bo w sumie, to wszystko już widzieliśmy, wszystkiego próbowaliśmy, przekroczyliśmy wszystkie granice (albo przynajmniej myślimy, że jesteśmy w stanie przekroczyć). Tak więc nie ma w nas żadnego utęsknienia, żadnego oczekiwania.
Co ty mówisz? Mamy być zdziwieni? No wiesz co?! To dobre dla dzieci – małych i głupiutkich. One nie znają świata, nie wiedzą jak to wszystko działa i mogą być zdziwione, ale nas nie możesz już zaskoczyć niczym nowym. Wszystko już doskonale znamy. Jeżeli ktoś odważy się na postawę pasjonata, którego coś fascynuje, to czyż nie będziemy mieli racji określając go od razu jako zgoła nie poważnego i takiego co to jeszcze nie poznał tak jak powinien. Bo gdyby poznał jak należy to odnosiłby się do wszystkiego z rezerwą. Czyli – byłby znudzony.
Niestety, to nie jest jedynie problem ludzi „ze świata.” Również w kościołach chrześcijańskich mamy z nim do czynienia. Ogólny kryzys „sensu i znaczenia” najczęściej manifestuje się zwykłą – najzwyklejszą nudą. Kazania powoli zaczęły nas nudzić. Mamy wrażenie, że wszystko już wiemy, nie mamy żadnych pytań – niczego nie dociekamy. Tylko od czasu do czasu, w momentach melancholii, wspominamy minioną gorliwość oddania Jezusowi.
Nuda często demonstruje się tym, że nie podchodzimy do Bożego Słowa z nadzieją. Nie sądzimy już, że Biblia jest w stanie nas pouczyć. Nawet, jeśli wierzymy, że Biblia zawiera prawdy objawione to jednak nie sądzimy, że możemy do tych prawd dotrzeć. Często zachowujemy się jak ludzie bez nadziei, którzy podchodzą do Biblii z wielkim zwątpieniem sądząc, że są zdani jedynie na swoje subiektywne interpretacje bez jakiejkolwiek nadziei na rozstrzygnięcie swoich wątpliwości. Otępiliśmy Boży miecz w praktyce naszego życia.
Oczywiście nuda nie jest sama, ale ma rodzinę. Nuda ma swoje liczne rodzeństwo: Zniechęcenie, Sceptycyzm, Zwątpienie, Zmęczenie, Lenistwo i Cynizm. Nuda nigdy nie działa w pojedynkę. Wydaje się, że jesteśmy ludźmi wiecznie zmęczonymi. Być może pracujemy ciężko, ale być może jesteśmy po prostu leniwi. Bóg mówi, że to właśnie leń jest ciągle – chronicznie – zmęczony i na nic nie ma ochoty – nawet na rzeczy, które mają go utrzymać przy życiu – jak np. jedzenie.
No i co z tego, że jesteśmy znudzeni? Jakie to ma znaczenie? Co to, nie wolno nam? Ależ oczywiście, że wolno. Mamy prawo być znudzeni tak samo jak mamy prawo do tego, żeby nasze życie tak naprawdę przestało być życiem. Nagle (a raczej, powoli – jak gotowanie żaby) zabraknie w nim radości, zachwytu, chęci życia czy też tego, co ludzie zwą potocznie szczęściem. Przyroda nie będzie nas cieszyć, jedzenie też nie (byle jak i byle co), ludzie też nie (bo w sumie to oni są nudni ze swoimi wytartymi żartami, itp). Jakąś doraźną alternatywę stanowi alkohol – ale trzeba go stosować solidnie i regularnie, gdyż inaczej nuda i bezsens stają się jeszcze bardziej zajadłe. Są też inne owoce „obcowania” z nudą. Często zazdrościmy innym nacjom ich powodzenia ekonomicznego i dopatrujemy się przyczyny w tajnych, podstępnych spiskach. To uspokaja nasze sumienia i pozwala nam na kontynuowanie chorego związku z Nudą. Wolimy nie brać pod uwagę tego, że u podstaw ich powodzenia może leżeć inne spojrzenie na świat – spojrzenie, które zawiera nieco więcej optymizmu, nadziei, zachęcenia – czegoś, co motywuje ich do radosnego zerwania się rano z łóżka.
A jaka ma być odpowiedź Chrześcijanina na Boga i Jego świat? Widzieliście kiedyś młodego cielaczka, który najadł się do syta? Jest piękna słoneczna pogoda, wokół pełno zielonej soczystej trawy, bliska obecność mamy-krowy, powiew pierwszego wiosennego cieplutkiego wiatru – i naraz cielaczek zaczyna radośnie skakać do góry, niezgrabnie wyrzucając w powietrze swoje krzywe kopytka – cieszy się z życia, nie jest znudzony. Myślę, że możemy wiele nauczyć się od tego bydlęcia. Bóg mówi, że właśnie taka radość charakteryzuje tych, którzy zostali przez niego odkupieni: „Ale dla was, którzy boicie się mojego imienia, wzejdzie słońce sprawiedliwości z uzdrowieniem na swoich skrzydłach. I będziecie wychodzić z podskakiwaniem jak cielęta wychodzące z obory” (Mal. 3:20).
Co więcej, powinniśmy brać wzór z Jezusa, który nigdy się nie zniechęcał (Iz. 42:2,3). Nawet, kiedy próbowano Go zniechęcić przygnębiającą rzeczywistością mówiąc: „Panie już śmierdzi” (Jana 11:39).
W ostatnim artykule była mowa o tym, że niezmienny Bóg jest zaangażowany w bardzo dynamiczne działanie – szukanie swojej chwały i radowanie się z siebie samego. Podobnie i my, którzy Go znamy mamy radować się z Boga i z Jego dzieł. To jest Boży świat – Bóg go stworzył i postawił w nim człowieka. Dlatego zamiast uciekać od świata, powinniśmy się nim radować i w pełni go używać. Ale mamy go używać według Bożego prawa. Bo tylko, kiedy używamy Bożego świata według Bożego prawa możemy czerpać prawdziwą radość, przyjemność i w konsekwencji szczęście ze wszystkiego: czy to z jedzenia, czy to z picia, czy to z seksu, czy to z pieniędzy. Grzeszymy, kiedy nie czynimy tych wszystkich rzeczy zgodnie z Bożym prawem. Grzeszymy również, kiedy nie czynimy ich z radością i z wdzięcznością lub czynimy je z nieczystym sumieniem. Zbyt wiele jest w nas neoplatońskich pozostałości, które mówią nam, że wszystko, co jest na tej ziemi i co jest materialne jest złe. Biblia mówi, że takie podejście reprezentują nauki szatańskie (1 Tym. 4:1nn).
Bóg stworzył, świat abyśmy się nim radowali. Na próżno jednak człowiek szuka przyjemności, szczęścia i radości na tym świecie, jeżeli uważa świat za cel ostateczny. Wtedy cała przyjemność i radość rozpływa się jak nieuchwytna fatamorgana. Prawdziwą radością jest właśnie szukanie woli Boga – jest to radość, której świat pojąć nie może. Prawdziwa radość i szczęście płynie z posłuszeństwa Bogu, nawet, jeśli droga do niego prowadzi poprzez trud, przeciwności i ból. Bóg, Jego radość i Jego plan jest wartością nadrzędną, która nadaje sens wszystkiemu.