Paweł Bartosik
„A módlcie się zarazem i za nas, aby Bóg otworzył nam drzwi dla Słowa w celu głoszenia tajemnicy Chrystusowej, z powodu której też jestem więźniem, abym ją obwieścił, jak powinienem.”
List do Kolosan 4:3-4
Chrześcijanin: Dzień dobry, jestem chrześcijaninem i chciałbym cię poinformować, że Bóg ma dla ciebie wspaniały plan.
Niewierzący: Naprawdę? Skąd wiesz, że ma dla mnie wspaniały plan?
Ch: Gdyż On sam o tym mówi w Piśmie Świętym, np. w Ew. Jana 3:16 mówi o planie zbawienia dla każdego, kto wierzy w Jezusa.
N: Czy ten wspaniały plan dotyczy tylko tych, którzy uwierzą w Jezusa?
Ch: Och, nie. Ten plan jest oferowany wszystkim. Wiara jest jednak warunkiem, by ten plan mógł być zrealizowany w twoim życiu.
N: Czy jeśli nie uwierzę w Jezusa, to plan Boga się nie powiedzie?
Ch: Hm… Bożym planem dla człowieka jest to, aby był zbawiony.
N: Ale sam przecież powiedziałeś, że zbawiony będzie tylko ten, który uwierzy Jezusowi. Wnioskuję więc, że według Biblii zbawienie nie jest planem dla każdego człowieka. W istocie to co ty nazywasz planem, jest ofertą, wezwaniem człowieka do opamiętania. Czy zgodziłbyś się z tym?
Ch: Dobrze, możesz to nazwać wezwaniem. Bóg cię wzywa, byś się opamiętał i nawrócił do Niego.
N: Jeśli odrzucę to, co teraz mówisz, co się ze mną stanie?
Ch: Hm… Biblia mówi, że ci, którzy nie uwierzą, zostaną potępieni.
N: Wiec sam widzisz, że Boży plan nie dla wszystkich jest wspaniały. Co więcej, nie wiesz, czy jest on wspaniały dla mnie.
Ch: Masz racje. Nie wiem, czy wieczność spędzisz w niebie czy w piekle. To zależy wyłącznie od ciebie.
N: A ja myślałem, że chrześcijanie wierzą w Boga, który rządzi tym światem, włączając w to nasze wieczne przeznaczenie, bez którego ingerencji i działania nikt nie jest w stanie przyjść do Niego. Stąd wydaje mi się, że jeśli twoja Biblia ma racje, to moja wieczność zależy wyłącznie od Boga, a nie ode mnie.
Ch: Tak, ale to ty musisz podjąć decyzję.
N: Nie wszystko jest dla mnie jasne po tym co powiedziałeś, muszę to jeszcze raz przemyśleć i poczytać Biblię.
Wydaje mi się, że ten fikcyjny dialog jest bliski naszemu życiu. Ma za zadanie uzmysłowić nam smutną prawdę, że niestety wielu ewangelicznych chrześcijan nie przywiązuje należytej wagi do sposobu, w jaki powinniśmy zwiastować ewangelię (lub jej w ogóle nie znają). Mówiąc o sposobie zwiastowania, mam na myśli samo jej sedno, czyli treść, a nie formę (nośnik) jej przekazywania. Lubimy powtarzać slogany, które co prawda nie są powodem odrzucenia nas przez niewierzących, ale z biblijnym poselstwem mają mało wspólnego. Zamiast zamykać usta ludzi pysznych poprzez udzielanie im biblijnych odpowiedzi, bez względu na to, czy je przyjmą czy nie, mamy tendencję traktować nienawróconych jako głupiutkich, naiwnych, prostych ludzi, których wabimy słodkimi sloganami. Tyle tylko, że ewangelia podana jako słodki cukierek, nie jest ewangelią, którą głosił Jezus i apostołowie.
Właśnie kiedy zwrócimy się do Biblii, ujrzymy naszego zwiastującego Zbawiciela i apostołów, których wezwanie do opamiętania nie było regułką, schematem powtarzanym przy każdej rozmowie z niewierzącymi. Raczej było nacechowane poznaniem Bożego Słowa i mądrością przejawiającą się w umiejętnym korzystaniu z niego, w zależności od tego, do kogo kierowane było poselstwo.
My zaś nie lubimy, kiedy niewierzący psuje nam plan prowadzenia z nim dyskusji. No bo przecież mamy schemat, gotowe materiały i to my przychodzimy, by uczyć, a nasz rozmówca ma być tym, który jest nauczany.
Nie daj Boże, by wnikał, zadawał uciążliwe pytania np. o wolną wolę lub predestynację. Właściwie, to na pewno ktoś, kto pyta o takie sprawy, czepia się. Przecież gdyby naprawdę był szczery, to chciałby wiedzieć, jak może zostać zbawiony, a nie czepiałby się “szczegółów”.
Ignorancja wśród chrześcijan jest poważnym problemem we współczesnym kościele. Nie chcemy (nie umiemy?) słuchać niewierzących, “uczyć się ich świata”, bo cóż może być wartościowego w niechrześcijańskich światopoglądach? Po co sobie zaśmiecać głowę? Co najwyżej wysłuchamy, udając zrozumienie, opowieści o ich problemach lub poglądach na niektóre tematy. Ale to tylko po to, by za chwile “walnąć” go jakimś wersetem lub wrócić do planu rozmowy (spotkania), który przygotowaliśmy.
Niestety nauka często idzie w las i zamiast wyciągać wnioski z nieudanych rozmów, idziemy naprzód tym samym torem, szukając mniej dociekliwych ludzi. A nuż przyjmą nas bez zbędnych pytań. Zamiast przyznać się do nienależytego przygotowania teologicznego i apologetycznego, uspokajamy sumienie wmawiając sobie, że to niewierzący rozmówcy są tak zamknięci, że szukają dziury w całym. Z nami jest wszystko w porządku. Przecież jesteśmy zbawieni.
Myślę, że nie ma nic złego w przyznaniu się do naszej niewiedzy. Przejawem ignorancji i lenistwa jest natomiast to, że nie szukamy odpowiedzi na trudne pytanie. Po prostu zapominamy o nich, mając nadzieję, że inni nie będą ich zadawali. Brakuje więc nie tylko wrażliwości na problemy ludzi, ale i poznania Biblii.
Gdzie szukać przyczyn takiego stanu rzeczy? Antyintelektualizm przenikający nasze kościoły sprawia, że unikamy intelektualnego wysiłku prowadzącego do jak najlepszego wyposażenia do służby. Izolacja, zamkniecie się w swoich kościołach jest tak szczelne, że nie dopuszczamy, by chrześcijanie “brudzili” się sposobem myślenia świata. Polityka, zaangażowanie społeczne, filozofia to dziedziny do których chrześcijanie nie powinni się mieszać, według opinii wielu protestantów.
W dużej mierze na polu ewangelizacyjnym uczymy się od naszych braci zza oceanu. Misjonarze przybywający do naszego kraju z Ameryki są w znaczącej ilości co najwyżej średnio wyszkoleni apologetycznie i teologicznie, a to przecież są oni w większości przypadków w organizacjach odpowiedzialnych za misję i zakładanie nowych zborów.
Jak mamy uczyć się właściwie i skutecznie zwiastować Ewangelię? Po pierwsze, uczmy się od naszego Zbawiciela, który mówiąc do Żydów, powoływał się na to, co oni znali (Mojżesza i proroków), co sam uważał za autorytet, mówiąc “Stoi napisane…”. Uczmy się od apostołów, którzy mówiąc do Greków, odwoływali się do tego, co ci znali, powołując się na ich filozofów i poetów, by następnie tą drogą wskazać na Boga Biblii.
Po drugie uczmy się z książek, które przybliżą nam światopoglądy panujące w świecie i pomogą dostrzec słabe punkty i niekonsekwencje w ich założeniach. Czytelnictwo dobrej teologii, apologetyki, licznych komentarzy biblijnych jest w naszych zborach słabe. Może właśnie uświadomienie sobie, że zdobywanie wiedzy w chrześcijaństwie nie jest tylko suchą teorią, ale ma ogromny wpływ na nasze życie, na skuteczność naszego zwiastowania coś zmienia na tym polu.
Po trzecie wreszcie, i tu mam nadzieje, że nie zostanę opacznie zrozumiany, uczmy się słuchać niewierzących, pozwólmy się pouczyć przez nich, po to by zrozumieć ich sposób myślenia. Nie powinniśmy się tego bać, jeśli mamy świadomość, że to chrześcijaństwo jest spójnym i życiodajnym światopoglądem, dającym wyczerpujące odpowiedzi w skali kosmicznej.
Ta świadomość powinna nam przyświecać, kiedy dzielimy się Ewangelią. Chrześcijaństwo jest Prawdą. Nie (zaledwie) najbardziej prawdopodobnym światopoglądem, ale jedynie prawdziwym. To my jesteśmy odpowiedzialni za to, w jaki sposób ten światopogląd przedstawimy. Prawda dostosowana w swojej treści do potrzeb ludzi nie jest już prawdą, o której mówił Jezus oraz męczennicy. Jeżeli unikamy konfrontacji, ścierania się światopoglądów podczas dzielenia się Ewangelią, znaczy to, że nie jesteśmy dostatecznie przygotowani, by ją głosić. Kościół wielokrotnie nie dotrzymywał wierności, odwracając się od przekazanej mu prawdy i zamiast być jej wiernym stróżem, stawał się jej sędzią, oceniając, czy wypada mówić wprost np. o piekle, całkowitej zależności od Boga, wyłączności zbawienia w Chrystusie.
Jaką Ewangelię głosimy dzisiaj? Czy ogłaszamy Boży sąd z powodu grzechu, odkupieńczą śmierć Chrystusa oraz Jego zmartwychwstanie? Czy głosimy odpuszczenie grzechów i zbawienie jedynie z łaski przez wiarę w Jezusa (1Kor 15:1-4 ; Rzym 1:16-17)? A może zapewniamy ludzi o Bożej akceptacji ich, mimo iż żyją w grzechach i niewiele obchodzi ich Ewangelia? Lub mówimy im, że to w sumie wszystko jedno, jaką doktrynę wyznajemy i w jakim kościele jesteśmy, byle tylko wyznawać wiarę w Jezusa (nie definiując, co to znaczy)?
Przed Bogiem jesteśmy odpowiedzialni za to, w jaki sposób dzielimy się naszą wiarą. Występujemy przed ludźmi jako Jego ambasadorzy, stąd musimy okazać się wierni Jego Słowu również w tej dziedzinie. Dowolność w zwiastowaniu treści jest tak samo grzechem jak dowolność w formie oddawania Jemu czci. Ludzka twórczość zawsze, gdy tylko stawała się autonomiczną (oderwana od objawienia Bożego), zniekształcała prawdę.
Baczmy, byśmy nie zgubili sedna tego, co stanowi o naszej tożsamości jako ewangelicznych chrześcijan. Zarówno kiedy zwiastujemy Ewangelię, kiedy wzajemnie zachęcamy się w naszych kościołach lub kiedy wykonujemy codzienne obowiązki w pracy czy w rodzinach.
Ignorancją jest odpowiadanie ateiście na jego pytanie: “Dlaczego w waszej Biblii są dwa różne rodowody Jezusa?” słowami: “Tyś się cały w grzechach urodził” lub: “To nie jest takie istotne, twoim prawdziwym problemem jest grzech. Musisz się najpierw nawrócić.”
Artykuł ukazał się w numerze 1/2001 „Reformacja w Polsce”.