Bogumił Jarmulak
Kultura to uzewnętrznienie religii.
Henry Van TilReligia to szkielet, kultura to ciało.
P. Andrew Sandlin
I. Potrzeba chrześcijańskiej kultury
Abraham Kuyper, premier Holandii w latach 1901-1905, mówiąc o misji chrześcijaństwa, stwierdził, że zbawianie dusz to za mało, należy jeszcze zmienić społeczeństwo. Dziwnie to brzmi w naszych uszach. A to głownie z dwóch powodów. Po pierwsze, żyjąc w Polsce jesteśmy bardzo czuli na punkcie zaangażowania przedstawicieli jakichkolwiek kościołów w życie polityczne. Po drugie, jako ewangeliczni chrześcijanie jesteśmy spadkobiercami tradycji nieangażowania się w sprawy publiczne. Obawiam się jednak, że odreagowując na nadużycia niektórych, stajemy się niewierni naszemu Panu Jezusowi Chrystusowi. Bo przecież pierwsze przykazanie w Biblii brzmi: „Rozradzajcie się i rozmnażajcie, i napełniajcie ziemię, i czyńcie ją sobie poddaną” (1 Mj. 1:28), co samo przez się oznacza zaangażowanie w sprawy tego świata. Te same słowa powtórzył Bóg po upadku człowieka (1 Mj. 9:1-2), co potwierdza, że nakaz ten nie dotyczył tylko ludzi i świata sprzed upadku. To dlatego Jezus nazwał nas „solą ziemi i światłem świata” (Mt. 5:13-14), a także „kwasem” zakwaszającym całe ciasto (Mt. 13:33). Znaczy to, że nasza obecność na tym świecie nie pozostaje bez wpływu na niego. Co więcej, po to Bóg umieścił nas na świecie (a nie zaraz po nawróceniu zabrał do siebie), byśmy go zmieniali. Potwierdzają to słowa Jezusa, jakie zostawił uczniom przed wniebowstąpieniem: „Dana mi jest wszelka moc (władza) na niebie i na ziemi (czyli w całym wszechświecie). Idźcie tedy i czyńcie uczniami wszystkie narody, chrzcząc je w imię Ojca, Syna i Ducha Świętego, ucząc je przestrzegać wszystkiego, co wam przekazałem.” (Mt. 28:18-20). Niewątpliwie Jezus nie pozostawił uczniom tylko nauczania o tym, jak dostać się do nieba, ale również jak żyć, będąc dzieckiem Bożym (spójrzmy, jak wiele miejsca w swoich listach poświęcił Paweł takim sprawom jak: rodzina i małżeństwo, wychowanie dzieci, relacje pracodawca-pracownik, władze cywilne itd.). Jemu ma być poddana wszelka myśl (2 Kor. 10:5). Wszystko mamy czynić na jego chwałę (1 Kor. 10:31).
Chodzi zatem o to, że nasze przekonania religijne tworzą szkielet grupy społecznej, jaką tworzymy. Dotyczą one najważniejszych pytań o Boga i świat, a także o nasze pochodzenie i przeznaczenie. Są podstawą systemu wartości, który z kolei kształtuje postawy, zwyczaje i zachowania. W końcu przybierają zewnętrzną powłokę, jaką jest kultura z wszystkimi jej instytucjami. Oznacza to, że wojny kulturowe zawsze są wojnami religijnymi. To wojny o charakter i kształt społeczeństwa. I nieprawdą jest, że nas, chrześcijan, to nie dotyczy, bo przecież żyjemy w społeczeństwie, które wypracowało takie a nie inne instytucje i schematy, które wpływają na niemal każdą dziedzinę życia (np. kościół potrzebuje oficjalnego rozpoznania przez państwo – jest to rodzaj swoistej koncesji – by mógł oficjalnie działać; innym przykładem jest szkolnictwo – spróbujcie zrobić coś inaczej niż ustawa to przewiduje, a poznacie twardą rękę ministra edukacji).
Autorzy „I Manifestu Humanistycznego” dali temu wyraz w następujących słowach:
„Religijni humaniści uznają wszechświat za samoistny i nie stworzony. (…) Zadaniem religii jest przedstawienie nadziei i planów w świetle naukowych metod. (…) Człowiek w końcu rozpoznał, że sam jest odpowiedzialny za realizację własnych marzeń i że w nim samym tkwią siły do tego potrzebne. (…) Choć wiele zawdzięczamy tradycyjnym religiom, jasnym jest, że religia, która aspiruje do siły napędowej współczesnego świata, musi być stworzona według potrzeb tego świata. Ustanowienie takiej religii to najwyższa konieczność obecnej chwili.”
Widzimy, że ateistyczni humaniści nie są wrogami wszelkiej religii, ale religii takiej jak chrześcijaństwo, która uznaje i opiera się na Bożej suwerenności. Chodzi przy tym o to, jakie wartości ustanowi się fundamentem społeczeństwa i jego kultury.
II. Nasze błędy
Jako chrześcijanie winni jesteśmy abdykacji z roli soli, światła i zaczynu. Często nawet nie myślimy o tym, by przejąć przywódczą rolę w społeczeństwie i to nie tylko w dziedzinie polityki, ale również sztuki, muzyki, edukacji, biznesu, przemysłu. Nie zachęcamy naszych dzieci, by aspirowały do tej roli. Często wręcz przeciwnie – zniechęcamy je, mówiąc, że to niebezpieczne sfery rzucone na pastwę pogan. Dochodzi nawet do tego, że naszą zaściankowość i rezygnację przedstawiamy jako znak „duchowości”. Lecz w czasie gdy chrześcijanie szczerze walczą o zachowanie wiary, bezwzględna ateistyczna kultura kpi z naszego Boga: indoktrynuje nasze dzieci, ogranicza naszą wolność, pozbawia naszej własności, depcze nasze świętości. W tym czasie, jak masochiści, delektujemy się cierpieniem, sądząc, że przynosi to zaszczyt naszemu Bogu. Ale czy abdykacja z roli, jaką Bóg wyznaczył nam już w ogrodzie Eden (1 Mj. 1:28), nie jest raczej nieposłuszeństwem zasługującym na naganę? Pamiętajmy, że natura nie lubi próżni. Nasze miejsce zajmą inni i już to uczynili. Jeszcze tylko trzeba, by władze świeckie ponownie zajęły się mianowaniem duchownych w kościołach lub nakazały stworzyć równe szanse dla kobiet, mężczyzn i homoseksualistów przy ubieganiu się o urząd pastora.
Nasza abdykacja nie znaczy, że nie tęsknimy za lepszymi czasami. W sercu wiemy, że stan obecny nie jest ideałem. Jednak niewiele czynimy, by to zmienić i sfrustrowani teraźniejszością uciekamy w przeszłość lub przyszłość.
Są więc wśród nas romantycy, którzy żyją przeszłością i tę przeszłość upiększają. „Kiedyś, to były czasy” – mówią, zapominając o słowach Kaznodziei: „Nie mów: Jak to jest, że dawne czasy były lepsze niż obecne? Bo to nie jest mądre pytanie.” (7:10). Tacy ludzie to reakcjoniści wietrzący podstęp we wszystkim, co nowe i nieznane. Ich pragnieniem jest cofnięcie się (i kultury) do czasów rzekomej stabilności i przewidywalności. Niechętnie zmieniają miejsce zamieszkania ani środki lokomocji. Są antykosmopolitami i antyglobalistami. Odwołują się do romantycznej tradycji, która nadaje ich twierdzeniom poetyckiej formy i emocjonalnego ładunku. Nie tylko patrzą wrogo na przyszłość, ale i na teraźniejszość. Na pytanie: Jak leci, odpowiadają: Ach, byle nie było gorzej. Tęsknią do sielankowego życia pełnego harmonii i regulujących wszystko tradycji. Idealizują bezruch. W ich utopii ludzie znają swoje miejsce (geograficzne i w społeczeństwie) i nie są niepokojeni żadnymi ambicjami ani nowinkami. Co najwyżej marzą o wskrzeszeniu przeszłości. Kiedy przyszłość odsyła ich w zapomnienie, uważają się za męczenników dla Królestwa Bożego, podczas gdy w rzeczywistości są wrogami przyszłości Królestwa.
Spotykamy też ludzi żyjących przyszłością. Przed ich oczyma stale widnieje obraz chwalebnej „odnowy wszechrzeczy” (Dz. 3:21). Tęsknią (i słusznie) do „nowego nieba i nowej ziemi, w których mieszka sprawiedliwość” (2 Pt. 3:13). A ponieważ każde pokolenie uważa się za wyjątkowe, sądzą, że realizacja Królestwa w jego pełni nastąpi za ich życia (niekiedy jest to oczekiwanie pochwycenia i przeniesienia z tego świata do Królestwa Chrystusa – zależnie od wyznawanej eschatologii). Kiedy jednak nic nie następuje, stają się zniecierpliwieni i sfrustrowani i próbują brać tok spraw w swoje ręce, jak ci zamachowcy, którzy kilka lat temu planowali zamach w Jerozolimie, by rozpętać wojnę żydowsko-arabską i w ten sposób przyspieszyć powrót Chrystusa. Wielu jednak po prostu z rezygnacją rozkłada ręce i wycofuje się w sferę prywatności.
Biblia daje nam podstawy do twierdzenia, że przyszłość jest dobra. Wynika to choćby z faktu panowania Chrystusa nad światem, choć to panowanie nie jest jeszcze do końca widoczne (Hbr. 2:8). Kiedy Bóg zrodził nas na nowo, „uwolnił nas spod władzy ciemności (diabła) i przeniósł do królestwa swego umiłowanego Syna” (Kol. 1:13, BT). Słusznie oczekujemy zatem „czasu odnowienia wszystkich rzeczy” (Dz. 3:21). Musimy jednak pamiętać, że nie wiemy, kiedy ten proces się zakończy, a przejawem wybitnego egocentryzmu jest twierdzenie, że musi się to stać za naszego życia. Pozostaje uzbroić się w cierpliwość i wiernie wypełniać swoje powołanie. Nie wolno „gardzić dniem małych początków” (Zach. 4:10). W końcu i Kanaanu nie dał Bóg Izraelitom od razu, choć mógł. Ale, jak Mojżesz powiedział: „Pan, Bóg twój, będzie wypędzał te narody przed tobą po trosze; nie będziesz mógł ich szybko wytępić, aby dzikie zwierzęta nie rozmnożyły się przeciwko tobie.” (5 Mj. 7:22). Zauważmy, że to zwykły sposób działania Boga: po trosze. Wymaga od nas cierpliwości i wierności w małym, bo dopiero potem powierzy nam rzeczy wielkie. Ale kiedy mówimy: „nam”, to może znaczyć: naszym dzieciom lub wnukom. Czyż nie tak było z Kanaanem, który Bóg obiecał dać Abrahamowi i jego potomstwu? P. Andrew Sandlin słusznie zaważył: „Jeśli nie możemy budować na małych zwycięstwach, to nigdy nie odniesiemy wielkich zwycięstw.” Również Dawid musiał najpierw pokonać lwa i niedźwiedzia, zanim mógł stanąć przed Goliatem.
Zasada „po trosze” wskazuje na coś jeszcze, a mianowicie, że strategia „wszystko albo nic” nie zawsze jest dobra, bo często pozbawia nas właśnie małych zwycięstw.
Księga Estery mówi o „mędrcach znających czasy” (1:13, BT przypisy). Znajomość czasów jest charakterystyką człowieka mądrego. Ktoś powiedział, że dobry teolog zawsze nosi w jednej ręce Biblię, a w drugiej aktualną gazetę. Znajomość czasów pomaga bowiem zastosować niezmienne zasady Biblii do zmieniających się okoliczności życia. Inne wyzwania stały przecież przed Bożym ludem w czasie pielgrzymki po pustyni, podboju Kanaanu, sędziów, rządów Saula, Dawida i Salomona, podzielonego królestwa i niewoli. Inne stoją przed obywatelami demokratycznych i zsekularyzowanych państw Europy na początku XXI wieku. Inne okoliczności oznaczają inne działania, a nawet instytucje.
Przykładem osoby „znającej czasy” jest Paweł, który był człowiekiem oczytanym, znał literaturę, potrafił dyskutować z filozofami i wykorzystywać przepisy prawa na swoją korzyść. Oto lider, jakich potrzebujemy. Bez nich pozostaniemy grupką społeczną pozostającą na marginesie i to na własną prośbę – nie mającą nic do powiedzenia na ważne i aktualne tematy. Może i doskonale będziemy orientować się we wczesnośredniowiecznych debatach teologicznych, ale pozostanie to bez wpływu na otaczający nas świat. Będziemy świecą ukrytą pod korcem. Ktoś słusznie zauważył, że dyskusje o doktrynie nie robią większego wrażenia na niewierzących. Tym, co robi na nich wrażenie, jest doktryna zastosowana, czyli miłość (1 Jn. 5:3). „Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli miłość wzajemną mieć będziecie” (Jn. 13:35).
Potrzebujemy zatem elit chrześcijańskich (do jakich należał np. Daniel w pogańskim przecież Babilonie), które będą w stanie nadać ton sprawom wokół nas i wziąć aktywny udział w kształtowaniu chrześcijańskiej kultury, która, jak obiecuje Pismo, jest na tyle atrakcyjna, że z czasem będzie przejmowana przez innych. Oczywiście, nie można mówić o chrześcijańskiej kulturze bez chrześcijańskiego społeczeństwa. Chodzi więc o to, byśmy jako chrześcijanie zaangażowani w dzieło ewangelizacji nie zapominali o tworzeniu własnych (biblijnych) wzorców postępowania i instytucji społecznych. Inaczej, wbrew nakazowi Pisma, ograniczymy się do zbawiania dusz bez reformowania otoczenia, jakby świat nie był naszym domem, lecz tylko tanim hotelem, w którym zatrzymaliśmy się na noc, bo zepsuł się nam samochód. Taka postawa to próba oddzielenia nawrócenia i usprawiedliwienia od uświęcenia, co jest sprzeczne z Ewangelią (patrz Rz. 6:1-14).
Trzydzieści lat temu ludzie tacy jak Francis Schaeffer i R. J. Rushdoony rzucili Kościołowi wyzwanie do ponownego zaangażowania się w kulturę. Dzięki Bogu nie pozostało to bez reakcji z naszej strony. Wciąż jednak brakuje ludzi, którzy posiadaliby potrzebne poznanie, wizję, charakter i intelektualne zdolności do kontynuacji tego dzieła. Choć nie wszyscy mamy to samo powołanie, to jednak wszystkim nam powinno zależeć na wspieraniu takich osób, nie zaś na podcinaniu im skrzydeł czy to przez zawiść lub obojętność, czy też przez fałszywą krytykę i niezrozumienie.
Wszyscy zaś możemy wziąć udział w odnowie społeczeństw i tworzeniu chrześcijańskiej kultury w tym powołaniu, jakie Bóg nam wyznaczył. Po pierwsze, będąc chrześcijanami znającymi i zajmującymi się sprawami tego świata w Boży sposób. Po drugie, zachowując cierpliwość i ufność w Bożą opatrzność i obietnice, by przeciwności nie sfrustrowały nas i nie podcięły nam skrzydeł. W końcu, okazując Bożą miłość ludziom wokół nas przez prawość, gościnność i dobroczynność. Bez zainteresowania tym światem, bez cierpliwości i miłości nie zasługujemy na chrześcijańską kulturę i nigdy jej nie stworzymy.
Artykuł ukazał się w numerze 1/2002 „Reformacja w Polsce”.